Efekt motyla to określenie sytuacji, kiedy to na pozór błahe wydarzenia mają ogromne konsekwencje dla historii jakiegoś zjawiska czy osoby. Takie wydarzenia z pewnością zdarzyły się w historii kawy.
Grzeczność, jak wiadomo, jest wspaniałą cechą – jednak kosztowała ona Holandię fortunę. Obiektem uprzejmości burmistrza Amsterdamu był nie byle kto, bo sam Ludwik IV Wielki, Król Słońce. A było to tak.

Zarówno Amsterdam, jak i Paryż szczycą się jednymi z najwspanialszych i najstarszych ogrodów botanicznych na świecie. W Amsterdamie to Hortus Botanicus Amsterdam, założony w 1638 r., a w Paryżu Jardin des Plantes de Paris, założony w 1626 r. W roku 1714 Burmistrz Amsterdamu postanowił więc być uprzejmy i podarował Ludwikowi jedną z roślin hodowanych w ogrodzie botanicznym w Amsterdamie, do jego kolekcji w ogrodzie paryskim. Z tysięcy najwspanialszych roślin z całego świata, tej jednej sadzonki nie powinien był jednak oddawać pod żadnym pozorem, a już szczególnie francuskiemu królowi. Ale zrobił to – wbrew zdrowemu rozsądkowi i żywotnym interesom Holandii.
Wiśnie, które miały przynieść miliony
Jak myślicie, jaka to była roślina? Może trująca? Czy otruła Króla Słońce i wywołała krwawą wojnę? Nie, rośliną tą była sadzonka kawy. Holandia w tym okresie jako jedyna posiadała plantacje kawy w swoich koloniach i czerpała ogromne zyski z jej sprzedaży. Cena kawy dorównywała cenie złota.
Początkowo nic wielkiego się nie wydarzyło. Sadzonka przyjęła się doskonale we wzorowo prowadzonym Jardin des Plantes, jednak motyl właśnie zamachał skrzydłami. Nikt wtedy nie przewidywał (a szczególnie szarmancki burmistrz Amsterdamu), że ta właśnie sadzonka będzie nazywana „Matką Milionów”.
W następnym roku Ludwik IV zmarł, ale sadzonki kawy rosły sobie w ogrodzie botanicznym dalej jako ciekawostka dendrologiczna. Miały nawet owoce. Notabene – owoce te można też podziwiać w Warszawskim Ogrodzie Botanicznym i dzięki temu przekonać się, dlaczego nazywa się je… wiśniami.
Martynika pragnie kawy
Ale wróćmy do Francji roku 1723. Właśnie został koronowany Ludwik XV, zwany Ukochanym. Na dworze królewskim pojawił się wtedy przelotnie młody oficer marynarki, stale mieszkający na Martynice. Ta karaibska wyspa była w tym czasie francuską kolonią, a dzisiaj nadal jest jej zamorskim terytorium (dzięki temu, jako region peryferyjny, wchodzi w skład Unii Europejskiej).
Gabriel-Mathieu Francois D’ceus de Clieu, bo tak nazywał się ów oficer, poza tym, że posiadał na wspomnianej wyspie pokaźny majątek ziemski, był również młodzieńcem bywałym w świecie. W całym Nowym Świecie, również na Archipelagu Małe Antyle, którego jedną z wysp jest właśnie Martynika, nie uprawiano w tym czasie kawy.
De Clieu w swoich podróżach ujrzał holenderskie hodowle kawy zrozumiał, że zainteresowanie tą rośliną gwałtownie wzrasta wśród odbiorców w Europie. Był przekonany, że kawa będzie mogła rosnąć również na Martynice. Niestety – sadzonki tej rośliny były pilnie strzeżone i niedostępne…
Kradzież w królewskich ogrodach
Kiedy oficer zorientował się, jedna z roślin uprawianych w paryskim ogrodzie botanicznym to właśnie kawa, zrozumiał, że jest to dla niego jedyna szansa na założenie własnej plantacji tej poszukiwanej rośliny. Młodzieniec najpierw więc zwrócił się do króla z prośbą o podarowanie mu sadzonki. Perspektywa uszczuplenia kolekcji botanicznej nie spodobała się trzynastoletniemu wówczas Ludwikowi XV, który odmówił wydania sadzonki drzewa kawowca. Zrozpaczony oficer poskarżył się na swój los pewnej bardzo mu przychylnej damie dworu.
Okazało się, że De Clieu wybrał na adresata swoich żalów właściwą osobę. Bliskim przyjacielem owej damy był bowiem królewski lekarz, który jako jeden z bardzo nielicznych miał nieograniczony dostęp do ogrodów królewskich. W końcu pierwotną ideą tworzenia ogrodów botanicznych była uprawa roślin leczniczych. Udało się więc namówić przyjaznego doktora do wykradzenia jednej sadzonki z królewskiej kolekcji. Nie była to drobna przysługa, bo za okradanie monarchy, nawet trzynastoletniego, obowiązywała wtedy jedna kara i nie była to nagana z wpisaniem do akt…
Uszczęśliwiony oficer natychmiast udał się na statek płynący na Martynikę. Był przekonany, ze to już koniec jego problemów i bez żadnych przygód dowiezie sadzonkę na Martynikę. Jak bardzo się mylił, to już temat na zupełnie inną opowieść.
Michał Włudarczyk
You must be logged in to post a comment.