A gdyby tak duszpasterze pisali o swoich parafianach – co by to było? Zostawiali w kancelariach opisaną przez siebie historię parafii i powierzonych im Owieczek… Dla potomnych, dla następnych pokoleń wiernych – by wiedzieli, że nie zaczynają od początku, że przejmują tylko pałeczkę w sztafecie Bożych pokoleń. I nie chodzi tu bynajmniej o księgę zgonów czy narodzin, przychodów i rozchodów tego, co wrzucono na tacę, statystyk, kto z kim, jaka panna i jaki kawaler, kto zbudował konfesjonał, a kto sfinansował dzwonnicę; o księgi pamiątkowe nawet. Ale mam na myśli księgi o bohaterstwie mam i ojców chorych dzieciaków, którzy prawie nie kłócili się z Panem Bogiem; do których ciężko było pójść z duszpasterską wizytą, bo co im powiedzieć? – a to oni dawali przykład wiary i przywracali nadzieję. Księgi o staruszkach, opuszczonych przez bliskich, które wytrwale zajmowały w kościele zawsze tę samą ławkę, niezmienne i stanowcze jak nikt, co przetrwały pandemię i inne gehenny. Księgi o młodych, co zawsze wpadali spóźnieni i stawali blisko kruchty, by w razie czego móc wyjść i krążyć wokół świątyni ze swoim krzyczącym maluchem, nadstawiający uszu, by jednak coś posłyszeć… Których w pracy przezywali od ciemnogrodu, a oni właśnie próbowali być coraz bliżej Jasności…

Któż by nie chciał poczytać sobie o Kościele zbudowanym z realnych ludzi, nie tylko communicantes i dominicantes, ale z fitness-dziewczyn, szefów HR-ów, dam różańcowych zawsze tak eleganckich, dam bez różańca i na szpilkach, rodzin z piątką rozbieganych dzieci co rok do prorok (jak oni wytrzymują??), tajemniczych i wiernych starszych panów w niedzielnych butach? Gdyby ich ksiądz o nich napisał, tak, jak ich widział przez lata… Albo jeszcze lepiej, przeprowadził z nimi wywiady, spisał je i wydrukował – to byłby chyba bestseller na ławeczce z katolicką prasą!
A co, jeśli byłby to duszpasterz od największych polskich aktorów, gwiazd kina i teatru; od olimpijczyków, piosenkarzy i pieśniarzy, i śpiewaków; od celebrytek i celebrytów, reżyserów i genialnych lekarzy? Który swoją duszpasterską opieką obejmuje największą gwiazdorską parafię świata i z ojcowską troską pochyla się nawet nad Maradoną i Ennie Morricone?
Cóż – dostalibyśmy piękne świadectwo o wirtualnej artystycznej parafii. Parafii gwiazdorskiej, której Kapłan jak nikt rozumie artystów i wszelkiej maści gwiazdy kultury i sportu, bo sam grywał w teatrze, śpiewał, grał na pianinie i biegał za piłką, a potem był wytrawnym kibicem Polonii i FC Barcelony, i polskich siatkarzy. Który pisze o nich z miłością, a nieraz z nieukrywanym uwielbieniem (jest zapalonym kibicem, melomanem, miłośnikiem teatru); i który jednocześnie troszczy się o ich zbawienie, po ojcowsku i bez żadnych kompleksów! W gwiazdorskiej parafii kapłan wierzy, że wiara nie przeszkadza wielkiej sztuce, przeciwnie, idzie z nią w parze, a talent to po prostu… iskra Boża.
Dostalibyśmy książkę, z której wynika, że również artyści chodzą do kościoła, że istnieje nawet taki specjalny – kościół Środowisk Twórczych Pw. św. Andrzeja Apostoła i Brata Alberta przy Placu Teatralnym; że bogowie i boginie sceny ustawiają się w kolejce do konfesjonału; że razem ze swoim duszpasterzem organizują przeglądy, koncerty, wydarzenia wartościowej sztuki; że na hasło „Jan Paweł II” otwierają się serca niedostępnych największych światowych gwiazd, gotowych do współpracy, żeby stworzyć musical o pokoleniu JP2 (choć los przekreślił ten zamiar). Książkę, w której gwiazdy nie gwiazdorzą, ale pokornie klękają przed Najwyższym, i znajdują czas, by udzielić wywiadu Jego kapłanowi, i dać świadectwo swojej wiary – od Pieczki do Idy Nowakowskiej, od Alicji Majewskiej do braci Golców, od wybitnego chirurga do wybitnego reżysera… Dostalibyśmy książkę ukazującą Wielkich od kuchni, i by się okazało, że wszystkie gwiazdy mają swoje Rodziny, Ojców, Matki, Dziadków, a ich talent i sukces musi być podzielony przynajmniej na czworo. I jest ten talent wpisany w Polskę i konkretne miasteczko czy wioskę, i widzimy, że to polska ziemia, polski Kościół i polska Rodzina urodziła nam te gwiazdy. I oswajamy je, i wierzymy, że to droga również dla nas – może i my osiągniemy w życiu wiele, ku chwale Boga i Ojczyzny?
Ksiądz doktor Andrzej Chibowski to „proboszcz galaktyczny” – ma się wrażenie, że jego troska o ludzi, zainteresowanie nimi i podziw dla ich dokonań rozciąga się na cały kosmos. Interesuje Go wszystko, co piękne, wartościowe, wspaniałe – i zachęca nas do tego, byśmy poszerzali nasze horyzonty, byśmy czuli się wśród wspaniałych Polaków (i nie tylko!) jak we własnym domu i pełnymi garściami czerpali z naszego wspólnego dziedzictwa, uważając je za nasze własne. I byśmy nadążali za historią, która rozgrywa się na naszych oczach. Czy sportowe mistrzostwa świata, czy pandemiczna zawierucha – możemy liczyć na jego zadumę, słowa pokrzepienia, przypomnienia tego, co najważniejsze. W pandemii rozmawia z lekarzami i kapelanami szpitali, a w czas sportowych wydarzeń przypomina naszą chlubną sportową historię. Pisze słowo na ważne święta katolickie, ale i patriotyczne, dzieli się obserwacjami z kolędy i z własnych szpitalnych „rekolekcji”, przypomina polskich świętych i pokazuje, jak być świętym w codzienności. Dociera do polskich gwiazd i geniuszy i z nimi rozmawia, ale głównie po to, by zatroszczyć się o to, co ważne dla każdego Polaka – gdzie się będzie leczył, co będzie oglądał w telewizji, kogo zobaczy w teatrze i co przyniesie mu młode pokolenie… Pilnuje, by wielcy Polacy – biskupi, profesorowie, gwiazdy kina, teatru i estrady – rzetelnie wykonywali swoją pracę i służyli zwykłym ludziom, spragnionym piękna, mądrości i wiedzy. Zdążył porozmawiać z tymi, których już nie ma od niedawna – Franciszkiem Pieczką czy Wiesławem Gołasem. Przypomniał też tych, którzy od dawna są już w Domu Ojca, a bez których nie byłoby polskiej historii, polskiej kultury – kardynała Stefana Wyszyńskiego czy Ewę Demarczyk. Pięknie opisał miejsca, ważne dla Polski i Kościoła, jak Drohiczyn. Pokazał, że patriotyzm może być atrakcyjny i pełen sukcesów – mieć twarz pięknej telewizyjnej prezenterki Idy Nowakowskiej, która nie ukrywa swojej miłości do Ojczyzny, czy światowej sławy profesora Henryka Skarżyńskiego, twórcy legendarnego Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu w Kajetanach. I wszystkich pyta o wiarę i o dom rodzinny – księży i biskupów rzecz jasna, ale też aktorów, piosenkarzy, reżyserów i sportowców. Odkrywa młode talenty i – jest z nich dumny. Wyszukuje tych, co są na świeczniku tylko po to, by upewnić nas – będzie dobrze! Przeżyjemy pandemie i pokonamy wszelkie przeszkody, Polska jest i będzie ważna na światowej arenie, bo ma godnych Ambasadorów; nie zginiemy, dalej będziemy wytwarzać piękno, prawdę i dobro, bo mamy utalentowanych ludzi, utalentowaną młodzież i dzieci, i oni nie zagubią się, póki są w Kościele i póki są w Polsce, i trwa wiara, nadzieja i Polska trwa… Uff, czuję się naprawdę zaopiekowana. I czuję, że mimo wszystko, jak brzmi tytuł niniejszego tomu – żyć się chce!
Dagmara Jaszewska
You must be logged in to post a comment.