Jego twórczość ma nadal grono wiernych wielbicieli, na bieszczadzkich szlakach wciąż śpiewa się jego utwory. Co chciał nam powiedzieć Edward Stachura? Jakie doświadczenie przekazać?
41 lat temu, 24 lipca 1979 r., zmarł śmiercią samobójczą Edward Stachura. W pokoju zmarłego, na stole, znaleziono rękopis wiersza. „List do pozostałych” to niezwykły testament-świadectwo, w którym poeta żegna się z ludźmi i ze światem, pozostawiając przenikliwy zapis przeżyć swojej duszy.
Gość w rzeczywistości
Z innymi poetami i twórcami łączy go fundamentalne poczucie wykorzenienia ze świata, wyobcowania z wszystkiego, poczucie bycia obok. Szwedzki pisarz Pär Lagerkvist opisał ten stan w swej książce „Gość w rzeczywistości”. Jak zrozumieć ową figurę gościa?
Gość ma wszczepione w swoją postawę nieusuwalne rozdwojenie. Jest w drodze, a więc nigdy nie jest u siebie. Podziwia piękno różnych miejsc i sytuacji, ale nigdzie się nie zadomawia. Przede wszystkim jest gościem w świecie, w samym życiu – docenia jego piękno i cudowność, ale nie może zaakceptować tej rzeczywistości jako ostatecznej. Ciągle czuje brak rozdzierający go na strzępy.
Gość nie jest mankoltentem, mizantropem, niebieskim ptakiem – on inaczej doświadcza świata. Można to nazwać nadwrażliwością, ale to niewiele mówi: trzeba zapytać o jej źródła. Nadwrażliwość jest raczej efektem pewnej wizji świata i losów człowieka. Jest jakąś religijną, metafizyczną tęsknotą za światem innym, za sensem, prawdą, spełnieniem. Stachura chce „zjednoczenia się z Bezimiennym, z Pozasłownym, Nieznanym”.
Ziarno musi obumrzeć, żeby wydać owoc – w tej ewangelicznej metaforyce Stachura myśli o życiu, śmierci i perspektywie przemienienia. Pisząc „trupem jest wszelkie ciało” zbliża się bardzo do perspektywy buddyjskiej, która wiąże naszą egzystencję na świecie z nieuchronnym cierpieniem i brakiem, ukazując szczególnie przemijalność ciała. Jedną z konsekwencji bycia gościem w rzeczywistości, która ułatwia przeżywanie własnej egzystencji, jest podważanie realności świata, porównywanie go do snu czy wręcz koszmaru: „bo to wszystko tu niszczeje, gnije i nie masz tu nic trwałego poza tęsknotą za trwałością”.
Życie z taką perspektywą jest bardzo wyczerpujące, a gdy dodamy do tego odpowiedzialność poety za swoją twórczość, za słowo i troskę o odbiorców, to powstaje wielki ciężar, który poeta dźwiga na swoich barkach: „nieszczęście ludzi i moje własne, które dźwigam na sobie i w sobie”. Stachura traktuje swoje pisanie i komunikowanie się z ludźmi w kategoriach misji, z czym wiąże się niesłychana odpowiedzialność za słowa: „bo jestem bardzo zmęczony, nieopisanie wycieńczony”. Mogą one mieć moc zbawczą, pomagać ludziom znosić im ich los, pocieszać lub zostać tylko słowami na papierze, które są martwe.
Ukrzyżowany
Zwierzając się ze swoich najgłębszych przeżyć, Stachura pisze o wewnętrznym ukrzyżowaniu, którego doświadczył, tym samym wpisując się w kulturowy topos przeżywania śmierci na wzór męki i śmierci Chrystusa. W słowach Stachury: „bo samotna jest dusza moja aż do śmierci” odnajdujemy echa słów Chrystusa z Ewangelii według św. Marka: „Smutna jest moja dusza aż do śmierci” (Mk 14,32-34). Trzeba też zauważyć, że poeta miał świadomość obłędu, który mu towarzyszył i wpływał na jego postrzeganie świata. Choroba jednak jest tylko kolejnym elementem ukrzyżowania, którego doświadcza poeta, kolejnym cierpieniem, które jest jego udziałem i które musi ponieść. Ponieść, ale po co? – ktoś zapyta. Stachura odpowiada: „bo chciałem zbawić od wszelkiego złego ludzi wszystkich i świat cały i jeżeli tak się nie stało, to winy mojej w tym nie umiem znaleźć”.
Stachura postrzega więc swoje cierpienie jako udział w zbawieniu ludzi od zła. Jest to cel, który stawia sobie za najważniejszy praktycznie każda religia. Poeta wydając się na łup swojej nadwrażliwości uważa, iż jest to forma „zbawienia” innych, odjęcia im ich cierpień. Ciężko wyjaśniać, co dokładnie Stachura przez to rozumiał. Czy traktował swoje życie jako ofiarę za innych? Czy jego twórczość miała być pociechą dla ludzi?
Warto zauważyć, że poeta nie jest rozgoryczony, ani nie ma poczucia winy czy klęski. Raczej jest zmęczony swoją misją: „bo wygląda, że już nic tu po mnie”. Składa raport ze swojego życia i oczekuje na spotkanie z Ojcem, „żeby może wreszcie znaleźć uspokojenie, zasłużone jak mniemam, zasłużone jak mniemam”. Ostatnie frazy tchną nawet nadzieją i spokojem: „stanę na końcu i nie skosztuję śmierci”.
Mirosław Rzepecki
You must be logged in to post a comment.