Witkacy nie zwalczył swoich nałogów. Pozostawił jednak ich metafizyczną wykładnię, ukazał jałowość i fałsz używek, przejrzał subtelny proces psychologicznego uzależnienia, i co najważniejsze, z wielkim staraniem wskazał sposoby wychodzenia z niego.
Witkacy, jedna z najbardziej oryginalnych postaci polskiej kultury – pisarz, dramaturg, malarz, fotografik, filozof, teoretyk sztuki – w sposób szczególny w swojej książce „Narkotyki” zajął się zwalczaniem tytoniu i alkoholu, pozostawiając nam ciekawą wykładnię ich popularności. 18 września mija 81 rocznica jego śmierci, a dokładnie samobójstwa, którego dokonał na wieść o wkroczeniu do Polski dzień wcześniej Armii Czerwonej.
– Piszę poważnie i chcę wreszcie coś bezpośrednio pożyteczne- go zdziałać, a na idiotów i ludzi nieuczciwych sposobu nie ma – pisał Witkacy, przewidując złośliwe komentarze na temat swoich uwag o tytoniu i alkoholu. Fakt, iż sam palił („z nikotyną walczę już od dwudziestu ośmiu lat”), pił („można by mnie uznać w pewnych okresach za nałogowego pijaka”) i sięgał po narkotyki („dwa razy w życiu zażyłem kokainę”) nie powinien zachęcać nas do użycia hasła: lekarzu ulecz się sam. Należy raczej potraktować Witkacego jako zbiega uciekającego z obozu nieprzyjacielskiego, który zdradza nam jego słabe punkty.
Dziwność istnienia
Nie sposób omówić witkiewiczowskiej analizy używek, bez pobieżnego choćby wyjaśnienia pewnych pojęć jego myśli, gdyż stanowiła ona dla niego ostateczny punkt odniesienia do tłumaczenia źródeł i przyczyn łatwości, z jaką ludzie stosują różne używki.
Odpowiedź na to pytanie jest pochodną rozważań Witkacego związanych z uczuciem metafizycznym i Tajemnicą Istnienia – podstawowymi pojęciami systemu Witkacego. Uczucie metafizyczne (dziwność istnienia), którego nie można utożsamić z żadnymi przeżyciami życiowymi ani z pojęciami rozumowymi (gdyż jest czymś bezpośrednim, niepojmowalnym) jest bezpośrednio danym człowiekowi przeżyciem jedności osobowości, które daje mu jednocześnie od-czuć jego ograniczoność czasową i przestrzenną. Odczuwając swoje „ja” człowiek odróżnia się od „nie-ja” świata i stawia sobie pytania nierozwiązywalne na gruncie nauki, które dotyczą własnej jedności i tożsamości. Przeżycie to podobnie jak sacrum w interpretacji Rudolfa Otto budzi zachwyt i lęk, fascynację i strach.
Zdolność do przeżycia metafizycznego wyróżnia człowieka od innych istot i stanowi jedyną drogę do ujęcia Tajemnicy Istnienia: „doświadczenie Tajemnicy Istnienia jest fundamentem wszystkich wyższych ambicji człowieka”. Aby tę Tajemnicę wielbić i poznawać stworzył człowiek, a dokładniej najbardziej genialne jednostki, religię, filozofię i sztukę. Religia i sztuka były głównymi „zasłonami dla zbyt mocno świecącej Wiecznej Tajemnicy”, jeżeli jednak one nie wystarczały, to człowiek sięgał, jak zaświadczają antropologowie, od dawien dawna po różne formy odurzania.
Demokratyzacja używek
Rozwój społeczny, który – daje tu o sobie znać witkiewiczowski katastrofizm – prowadzi do uspołecznienia kosztem indywidualności, przybrał niestety taką formę, w której ginie religia, sztuka i filozofia, a przez to i uczucie metafizyczne traci warunki do swego przejawiania się w życiu społecznym.
W czasach współczesnych cele jednostki, dążącej do obcowania z Tajemnicą Istnienia są bowiem doskonale rozbieżne zdążeniami społecznymi, które kładą nacisk na przetrwanie i rozrost materialnego dobrobytu. Z tego względu także przeżycie Tajemnicy Istnienia jest rzadkie, ułomne, przyblakłe. Dzisiejszy człowiek jest więc nienasycony i umiera taki.
Czasy, których żyjemy, co po części przewidział Witkacy, są okresem zaniku obecności w życiu społecznym i jednostkowym religii, sztuki i filozofii, co powoduje, że uczucia metafizyczne nie mogą być odpowiednio obecne w ludzkim życiu. Powoduje to dążenie do „umetafizycznienia” na różny sposób ludzkiego życia. „Jest w człowieku pewne nienasycenie istnieniem samym, pierwotne, które można nazwać metafizycznym i które gdy nie jest stłumione przez uczucia życiowe, pracę, sprawowanie władzy, twórczość, może być złagodzone jedynie przez narkotyki”. Dwa zaś najpotworniejsze „ogłupjansy” to tytoń i alkohol. Są one najstraszniejszymi „poza wojną, nędzą i chorobami, wrogami ludzkości”. Alkohol i nikotyna „przytępiają zdenerwowanego współczesnego człowieka powoli, niszcząc w nim również osobowość, ale nie rujnując w ten sposób, aby nie zdolny był do spełniania mechanicznych funkcji w dzisiejszym społeczeństwie”. Jest to na tyle społecznie groźne, iż zdaniem Witkacego walka z tytoniem i alkoholem powinna w Europie z czasem doprowadzić do całkowitego ich zakazu.
Sto pięćdziesiąt papierosów na dzień
Nikotyna w ocenie Witkacego to doskonały wstęp do alkoholu, gdyż stwarza pewien mechanizm psychicznego uzależnienia: „Mało jest notorycznych pijaków, którzy by wcale nie palili”. Ukazanie tego mechanizmu, tego subtelnego procesu wchodzenia w nałóg to zresztą główna metoda autora „Narkotyków”.
Pierwszy papieros przypada zwykle na okres pierwszej miłości, wzrostu przeżyć metafizycznych (Weltschmerz). Wtedy papieros przytłumia nieokreśloną rozpacz i przykrości życiowe, spotykające młodą, wrażliwą jednostkę. Po okresie bólu głowy czy torsji po pierwszych papierosach pojawia się „przyjemna melancholia”, intelektualne podniecenie i poczucie jasności myśli, ułatwiające działanie czy pracę. Te jedyne według Witkacego pozytywne skutki nikotyny trwają krótko, do kilku miesięcy, a po nich pojawiają się skutki ujemne, które palacz łagodzi zwiększaniem dawek.
Z czasem coraz większa ilość narkotyku przestaje dawać pozytywny doping i nic już więcej nie można z niego wydobyć, choćby zapaliło się „sto pięćdziesiąt papierosów na dzień”. Nałogowiec pali jednak jednego papierosa za drugim, aby zabić natychmiast najsłabszą budzącą się potrzebę. „Powiększanie dawki tytoniu prowadzi do zupełnego rozstroju psychofizycznego i czyni palących niezdolnymi nawet do najgłupszej pracy”. I tu, ostrzega autor „Narkotyków” wpada się w mechanizm wymigiwania się z trudności, zamiast ich rozwiązywania. Prowadzi to do zaniku woli i przygotowuje drogę dla sięgnięcia po alkohol. Człowiek został więc „zmiękczony” przez nikotynę, a jego życiowe dewizy w stylu: „aby tylko dzień przewalił się jako tako”; „wszystko jakoś się samo załatwi”; „żyjemy tylko raz”; „po co sobie czegoś odmawiać?”, stanowią zaproszenie, z którego skorzysta alkohol, aby mocniej niż tytoń wziąć człowieka w swoje władanie.
Zanim to nastąpi można jednak podjąć bezwzględną walkę z „papirosikiem”. Oto metoda Witkacego na rzucenie nałogu. Należy wybrać odpowiedni moment na rzucenie palenia (wyjazd, wakacje) i porę (najlepiej rano). Trzeba się też przygotować na to, że drugi dzień w stanie niepalenia jest najgorszy: „uczucie pustki i nudy zdaje się być nie do przezwyciężenia. Poczucie nonsensu jest tak wielkie, że zapalenia tego „papirosika” wydaje się szczytem sensu w ogóle, czymś, bez czego świat jest nieznośnym chaosem, istnienie więzieniem (…)”. W tym początkowym okresie należy szczególnie zebrać siły i być czujnym. Nie można więc pozwolić sobie na chodzenie w miejsca, których atmosfera skłaniałaby nas ku zapaleniu. Dobrze byłoby te pierwsze dni przeżyć w skupieniu w otoczeniu najbliższych. Na szósty dzień człowiek czuje się pewniej, fundament pod wolność od nałogu został położony, ale nie można wtedy dać się niczemu skusić, ale trzeba tym bardziej „wyrobić sobie poczucie obowiązku dążenia do doskonałości”. Trud się opłaca, i wreszcie przychodzi oczekiwane wyzwolenie. „Zadowolenie ze zdobywania nowych obszarów ducha, nie zamroczonych odurniajacym, kretynizującym, jełopizującym dymem, staje się nieludzką rozkoszą (…)”.
Alkohol i zgniły pesymizm
Witkacy, który sam do trzydziestego roku życia nie pił alkoholu, bardzo mocno podkreśla złowieszczość tej powszechnej niestety używki. Podobnie jak przy innych uzależnieniach warto podkreślić stopniowe osaczanie ofiary, która zwiedziona pozorami wolności i siły jaką dają używki, nie czuje, że „kresem jest cuchnąca nora, w której czatuje strach i obłęd”.
Alkohol działa na nowicjuszy potężnie, dodaje skrzydeł myślom i uczuciom podnieca wyobraźnię, wytwarza fluid porozumienia między różnymi ludźmi, potęguje pewne rozmowy i przeżycia: „Wszystko zdaje się łatwym i bliskim, po najtrudniejsze rzeczy, wydaje się, że trzeba tylko sięgać”. Z czasem jednak coraz mniej się dosięga, ale pozostaje przyjemność łatwego sięgania. Ostatecznie jak się człowiek „wysięga” nie pozostaje mu nic, a sięganie pozostaje i ogranicza się do zamiarów. Alkoholicy żyją bowiem zamiarami, a nie obiektywną oceną faktów.
Te przelotne chwile dodatnich wrażeń nie dadzą się porównać do pierwszego stanu powstałego na skutek przedawkowania alkoholu, stanu zwanego przez Witkacego glątwą. „Na niej można w zarodku oglądać stan końcowy, który u niektórych występuję już w rok lub dwa od chwili zaczęcia nadużywania alkoholu (…)”. Poważne zatrucie alkoholem trwa kilka dni i powoduje charakterystyczną nudę alkoholików „wszystko zdaje się nie to, horyzont daleki jest zagwazdrany, poczucie, że cokolwiek się zacznie, musi się skończyć klęską, zgniły pesymizm, wrażenie krótkości życia, nic nie warto zaczynać (…)”.
Z czasem wracają jednak dawne złudzenia, przekonanie, że od jutra zacznie się nowe życie. Pijący dzielą się z czasem na alkoholików codziennych, którzy wypijają „parę wódeczek” i alkoholików cyklicznych, upijający się kompletnie, co jakiś czas. Ostatecznie grupy te schodzą się we wspólnym końcu. Pierwsi zwiększają codzienną ilość alkoholu, drudzy zmniejszają przerwy między upiciami. Skutek jest ten sam: „zidiocenie, zanik woli, niemoc, niemożność wszelkiego czynu”.
Witkacy stara się pokazać, iż „jednorazowe upicie się, a nade wszystko następująca potem glątwa są często miniaturowym odbiciem całego zmarnowanego później beznadziejnie życia”. Chodzi po pierwsze o skutki fizjologiczne: „Zniechęcenie, złość o byle co, fatalne traktowanie najbliższych i najżyczliwszych, nawet najukochańszych ludzi, niemożność skupienia uwagi, niepokój kwaśny i gorzki, bezsenność w nocy i ciężki sen poranny, z którego trudno się przebudzić, zamiast radości przebudzenia lęk przed życiem, zanik odwagi tak cywilnej, jak i wojskowej i ciężar nieznośny w głowie przy jakim bądź intelektualnym wysiłku (…)”. A po drugie, o wiele ważniejsze, skutki duchowe. Alkohol jest bowiem tak naprawdę nudny, choć daje z początku iluzje nieskończonych możliwości. W istocie dokonuje tylko nowych kombinacji obecnych w człowieku elementów intelektualnych, duchowych i psychicznych, niczego nie stwarzając. Kiedy jednak pijący dostrzega to jest już za późno, a widząc, iż został oszukany pije jeszcze więcej. Potęgując dawki, chce wrócić do „pierwszych chwil ekstazy”, siłą zdobyć niejako bramę wiodącą do Tajemnicy Istnienia, do której szlaki wiodły niegdyś nielicznych przed sztukę, religię i filozofię. Na próżno jednak alkoholik szuka ciągłej ekstazy, każdy bowiem narkotyk ma swoje granice.
To jest ostateczny moment, kiedy można zawrócić. Gdy jednak człowiek decyduje się na „zalanie” tych stanów smutku płynącego z oszukania przez alkohol kolejnymi jego porcjami, następuje spotęgowanie złych skutków tej używki. Rośnie niechęć do ludzi i świata, zaczyna się mówienie przyjaciołom „gorzkich prawd”, traktowanie bliskich jak wrogów, aż do przemocy fizycznej wobec nich.” Rzuceniu picia poświęca Witkacy mniej miejsca, ale schemat jest podobny jak przy rzucaniu palenia. Należy więc zerwać z nałogiem natychmiast, gwałtownie i ostatecznie, nie pozwalając sobie w żadnym wypadku na odrobinę nawet alkoholu. Łatwiej też zdaniem Witkacego jest alkoholikowi chronicznemu, niż takiemu, który upija się sporadycznie. Witkacy zostawił nam swoją teorię na temat najgłębszej przyczyny sięgania przez ludzi po narkotyki, uważając, iż bez niej nie będzie można dobrać środków do walki z nimi. Dziś, gdy społeczeństwo odrzuca takie „spekulacje”, pozostaje otwarte pytanie: dlaczego i które używki są złe oraz w imię czego mają być ograniczane?
Bartosz Wieczorek