Z Joanną i Jakubem Ciszkami, mieszkańcami Wesołej, rozmawia Bartosz Wieczorek.
Przeżywamy teraz czas szczególnie trudny. Pandemia sprawiła, że dzieci ponownie wróciły do edukacji zdalnej, a teraz dodatkowo wszystkie dzieci w wieku szkolnym mają ferie, w czasie których nie mogą nigdzie wyjechać. Jak tę sytuację znosi Państwa rodzina? Czy edukacja zdalna to dla państwa duże wyzwanie?
Jakub: Z mojej perspektywy sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Ja najbardziej współczuję rodzinom z jednym dzieckiem. Dla mnie wielodzietność jest czynnikiem pomagającym przetrwać w obecnym czasie. Pandemia pokazała, jaką wielką siłą jest rodzina, szczególnie duża. Siłą naszej rodziny jest, obok innych czynników, właśnie jej liczebność i integracja.
Uważam też, że problem nie leży w samej formie edukacji, ale raczej w zdolności dzieci do mobilizacji i umiejętności zarządzania czasem. Tego zaś bardzo dobrze uczy życie w wielodzietnej rodzinie, gdzie szybko uczymy się samodzielności i zaradności. Dzieci poradziły sobie z edukacją zdalną, gdyż miały odpowiednie kompetencje, które nabyły w rodzinie.
Głównym problemem był na początku brak sprzętu, ale z racji, iż z zawodu jestem informatykiem, reanimowałem szybko różne laptopy. Okazało się, że na systemie Linux edukacja zdalna idzie bez problemu. Potem okazało się, że są problemy z wolnym internetem. Musieliśmy wytłumaczyć dzieciom, tym mniej zdyscyplinowanym, że muszą zrezygnować z oglądania filmów na Youtube. Problem praktycznie zniknął.
Generalnie więc dzieci radzą sobie z edukacją zdalną i jestem tym pozytywnie zaskoczony. Najmłodsze dziecko w wieku szkolnym to nasza córka, która jest w drugiej klasie. Przychodzi do mnie, prosząc głównie o wydrukowanie zadań. Przy czym ona doskonale wie, czego potrzebuje i z jakiej strony.
Joanna: Trochę trudniej jest z 15-letnim synem. Może wynika to stąd, że do czasu pandemii nasze dzieci miały internet dość ograniczony. W momencie, kiedy nastoletnie dzieci dostały swój sprzęt i nie miały rodziców za plecami, to zaczęły zeń korzystać na całego. Z tego właśnie, do czego miały ograniczony dostęp.
Jakub: Ciekawe jest to, że nasz przedszkolak nie chce już chodzić do przedszkola. Chce być w domu. Tak się bardzo cieszy, że wszyscy są na miejscu. Nie chce przegapić ani chwili, kiedy coś się może wydarzyć ciekawego bez niego.
Jak dzieci zareagowały na zamknięcie szkół? Czy nie brakuje im kontaktów z rówieśnikami? Joanna: Zależy to od wieku dziecka. Najbardziej tęskni córka, która jest w drugiej klasie podstawówki. Odlicza czas powrotu do szkoły. Podobnie reszta dzieci w wieku szkolnym. Najstarsze dzieci już niekoniecznie. Jakub: Choć nasz licealista zauważa, że nauka zdalna jest mniej efektywna w jego przypadku. Nie chodzi więc o samych znajomych, ale formę nauczania.
Joanna: Trudno się skupić siedząc w domu przy biurku.
Jakub: Patryk jest w Staszicu, a to jest wymagająca szkoła. On gorzej przyswaja wiedzę przy takim trybie pracy. To jest właściwie taki system akademicki.
Czy dzieci pomagają sobie wzajemnie w nauce? Czy państwo muszą im pomagać?
Joanna: Wszystkie nasze dzieci radzą sobie same. Te, które sobie mniej radzą, też do nas nie przychodzą.
A z czego to może wynikać?
Joanna: Dzieci są nauczone samodzielności. Ja nie zawsze mogłam im pomagać i dlatego radzą sobie same. Jak córka czegoś nie wie i mimo prób dowiedzenia się na własną rękę jej się to nie udaje, to wtedy przychodzi. Natomiast nie jest nigdy tak, że nie wie czegoś z materiału szkolnego. Lekcje w szkole są prowadzone dosyć dobrze i dzieci nie mają problemów z nauką.
Czy dzieci same wstają rano? Kto przygotowuje im posiłki? Kto pilnuje czasu lekcji?
Joanna: Budzi ich budzik. Potem lubią spotykać się w kuchni same na wspólnym śniadaniu. Jak nie było pandemii, to też same wstawały. Najstarszy syn robi śniadanie dla reszty, ale jak nie ma czasu, to dzieci same wybierają sobie jakieś płatki z mlekiem lub robią kanapki i kakao. Starsze dzieci pomagają w tym młodszym. Dzieci też rozumieją, że ja przy najmłodszym rocznym dziecku jestem bardzo zajęta i lepiej samemu sobie coś zrobić niż czekać na mnie. Jeśli zaś rano odsypiam, to dzieci mnie nie budzą, jeśli nie ma wielkiej konieczności.
Jakub: Dzieci szybko zrozumiały, że szybciej jest zrobić samemu śniadanie niż czekać na rodziców. Dość szybko doszły też do wniosku, że to jest fajne i przyjemne. Jeszcze przed pandemią dzieci, które do szkoły szły później, wstawały wcześniej, aby z rodzeństwem wspólnie zjeść i pogadać. Jeżeli chodzi o obiad, to przygotowuje go żona, a każde dziecko przychodzi zjeść w chwili, kiedy ma przerwę w nauce.
A jak wygląda państwa życie, kiedy są „przymusowe” ferie? Czy to jest szczególnie trudny okres dla państwa?
Jakub: Ferie zorganizował nam koronawirus. Zaraz po świętach zrobiłem test i okazało się, że mam wynik pozytywny. Do 5 stycznia byłem w izolacji razem z rodziną. Rodzina miała jeszcze dodatkowe 7 dni kwarantanny. Jesteśmy więc w pełnym lockdownie. Radzimy sobie na różne sposoby. Dziś w salonie rozłożony jest stół i cały dzień jest ping-pong. Dzieci same sobie znajdują zajęcie. Jak poświeci trochę słońce, to wychodzą na podwórko i grają w badmintona.
Czy w tym czasie dzieci korzystają więcej z mediów elektronicznych?
Jakub: Zawsze staraliśmy się ograniczać do nich dostęp, i to mocno. Jestem informatykiem, zainstalowałem dzieciom program kontrolujący czas spędzony w sieci. Są oczywiście różne wyjątkowe sytuacje, np. jak jest szaro, buro i ponuro, to patrzymy na to przez palce. Rozumiemy, że dzieci mają utrudniony dostęp do innych aktywności. Ratuje nas to, że mamy domek z ogródkiem. Latem dzieci spędzają dużo czasu na świeżym powietrzu.
Odnośnie czasu na komputer, to dzieci licealne mają go cztery godziny, ale często nie wykorzystują tego w pełni. Najstarszy syn poświęca czas na treningi wioślarskie. Tam spotyka się z rówieśnikami i wyrywa się na trochę z domu. Drugi syn to artystyczna dusza, gra na pianinie, maluje obrazy, skleja modele, ostatnio zrobił sobie na podwórku tarczę do pistoletów na kulki. Ja też staram się im wypełniać czas, na przykład poprzez organizację różnych prac przy domu. Ostatnio gipsowaliśmy i malowaliśmy ścianę w łazience. Często przed pracą daję chłopakom zadania do wykonania i oni sobie powoli to robią. Joanna: Dajemy dzieciom zadania praktyczne, przydatne w gospodarstwie domowym, które spełniają, może nie za bardzo chętnie, ale zawsze się czegoś przy tym nauczą. Uważamy, że dzieci powinny się też uczyć życia od tej mniej atrakcyjnej strony.
A czy dzieci mają w domu jakieś stałe obowiązki, czy tylko dostają coś do wykonania w razie potrzeb?
Joanna: Nie ma ścisłych obowiązków, wszystko raczej wychodzi w praktyce. Na przykład dziś moja najmłodsza córka ząbkuje i musiałam skorzystać z pomocy starszych dzieci. Wyglądało to tak, że na zmianę nosiły ją na rękach, bo inaczej nie mogłabym zrobić obiadu. Jeśli coś jest do zrobienia, to mówimy o tym dzieciom rano, a im dajemy wybór, kiedy to zrobią.
A jak układają się relacje między dziećmi w tak dużej rodzinie?
Jakub: Kiedy urodził się drugi syn, to różnica wieku między nimi wynosiła 18 miesięcy i wtedy była jakaś zazdrość między nimi, ale to były malutkie dzieci. Natomiast później te emocje dobrze się już rozłożyły. Może to kwestia naszych charakterów, bo oboje jesteśmy spokojni. Dzieci też nie są cholerykami. Czasem rywalizują o uwagę rodziców, ale nie między sobą, tylko ogólnie. Ja pracuję do siódmej wieczorem i potem mam mało czasu na kontakt z dziećmi. A zatem chodzi o to, bym w ogóle znalazł dla nich czas, a nie czas dla któregoś z nich. Ja intuicyjnie uważam, że chłopaki głównie potrzebują popracować z tatą. Młodszym dzieciom czytam książki i wtedy nie ma rywalizacji. Wszyscy siadają wokół mnie i słuchają. Nawet roczna córeczka przychodzi i cieszy się z bycia razem.
Chciałbym spytać jeszcze o kwestię wielodzietności. Nie zawsze jest ona dobrze rozumiana, czasem postrzegana stereotypowo i dość negatywnie. Czy zetknęli się państwo z jakimiś nieprzyjemnymi reakcjami otoczenia?
Jakub: Spotkałem się z takimi uwagami ze strony dalszej rodziny, były to uwagi w stylu: „mamy XXI wiek” czy „kiedy dasz tej Asi spokój”. Niektóre były nawet niewybredne. Nic nie wiem natomiast, aby nasze dzieci spotykały się z takimi uwagami.
Joanna: Może wynika to z faktu, że nasze dzieci chodzą do szkoły katolickiej, gdzie jest dużo takich rodzin.
Jakub: Ale to dotyczy tylko podstawówki. W przypadku zaś starszych dzieci, to nie wiem, czy one nawet o tym rozmawiają ze sobą. Zwłaszcza, że przez pandemię nie mogli w swoich szkołach nawiązać bliższych relacji z rówieśnikami. Syn, który jest w technikum, zaprosił swoich kolegów na nagrywanie jakichś piosenek i ci koledzy siłą rzeczy poznali naszą rodzinę. Było to bardzo pozytywne spotkanie. Potem mama jednego z tych chłopców zadzwoniła, by podziękować za gościnę i z pewnym poczuciem winy zapewniła, że następne spotkanie będzie u niej w domu. Wybrzmiała w jej tonie troska o to, że jej syn przyjechał z kolegami do rodziny wielodzietnej i jeszcze został poczęstowany obiadem. Po prostu nie chciała sprawiać nam kłopotu.
Joanna: Z rzeczy mniej przyjemnych. Ja się uwagami nie przejmuję, ale słyszałam raz komentarz: „Ojejku, ile oni pobierają tego 500+ od państwa”. Jakieś podliczanie nas. Mieszkając w Anglii też dostawialiśmy tzw. child benefit, jak wszyscy posiadający dzieci. To było niezależne od liczby dzieci i wysokości zarobków. Kiedy pojawiło się 500+, to nie było to dla nas coś wyjątkowego. Na Zachodzie nikt nie ma wyrzutów sumienia, że ma dużo dzieci i otrzymuje pomoc, a w Polsce to jest postrzegane jako bycie darmozjadem.
Jakub: To jest jedna z większych hipokryzji ludzi, którzy chcą być Europejczykami. Jak co do czego przyjdzie, to okazuje się, że są bardzo daleko od wartości europejskich. Na Zachodzie nigdy nie spotkaliśmy się z żadnymi negatywnymi uwagami odnośnie naszej rodziny, a w Polsce tak.
Joanna: Pomoc państwa to tylko ułamek potrzeb rodziny. Nasze dzieci chodzą na zajęcia muzyczne i te dodatkowe pieniądze to pokrywają, jest to inwestycja w rozwój ich talentów. Jeśli te pieniądze przestałyby wpływać, to nasze dzieci jakoś by tego nie odczuły. Po prostu chodziłyby na mniej zajęć.
Proszę jeszcze powiedzieć na zakończenie, jak się mieszka państwu w Wesołej? Jak oceniają państwo dostępną infrastrukturę?
Jakub: Mieszkamy dokładnie w Zielonej, a wcześniej w Rembertowie. W linii prostej to były trzy kilometry przeprowadzki. W Zielonej bardzo nam się podoba, jest cicho, spokojnie. Znaczącym plusem lokalizacji jest bliskość lasu. A jednocześnie wszystko pod ręką: autobus, dom kultury, biblioteka, przedszkole, sklepy, kościół.
Joanna: Dla rodziny to jest bardzo dobre miejsce do życia. Mnie jako mamie niczego tu nie brakuje. Jakub: Nasz najstarszy syn, który jest teraz maniakiem rowerowym, trochę narzeka na brak ścieżek rowerowych. Nie można wyjechać od nas ścieżką rowerową. A przydałby się jakiś dojazd do węzła Marsa. Chyba tylko to bym poprawił.
Dziękuję za rozmowę.
You must be logged in to post a comment.