Przełom XIX i XX wieku przyniósł wielką zmianę organizacji życia wielu rodzin – rewolucję przemysłową. Miliony mężczyzn zaczęło zarabiać pieniądze poza domem. Normą stała się praca w biurze czy fabryce. Ojciec przestał być obecny w domu, a role kobiet i mężczyzn uległy polaryzacji.
Wiek feminizmu i gwałtownych przeobrażeń społeczno-ekonomicznych wprowadził sporo zamętu w pojęcie męskości i tożsamości mężczyzny. Zmieniają się społeczne oczekiwania i wzorce męskości. Upada stereotyp silnego „macho” rodem z reklamy Marlboro: brutalni, silni i bezwzględni mężczyźni zostali surowo potępieni we współczesnej kulturze Zachodu. Jednakże tzw. „nowy mężczyzna”, delikatny i opiekuńczy, dbający o urodę i nie kryjący uczuć, który potrafi zająć się domem i dziećmi, wciąż budzi mieszane uczucia. Niektórym wydaje się zbyt kobiecy… Tak więc mamy w tej sferze dużo niepewności i ambiwalencji. Nic w tym dziwnego – tożsamość płciowa to najważniejsza z naszych ludzkich tożsamości i jesteśmy na jej punkcie wrażliwi.
W sytuacji gwałtownych przemian społecznych definicji płci, gdy na naszych oczach zmieniają się zwyczaje, zmienia się kultura, mężczyźni naprawdę mają prawo czuć się niepewnie. Czy na randce pocałować dziewczynę w rękę, przepuścić przez drzwi, zapłacić rachunek? A co, jeśli okaże się ona feministką i potraktuje te grzecznościowe formy jako opresję? To temat żartów, ale i nowa rzeczywistość.
Wiele się zmieniło od czasów, gdy kobiety uzyskały prawo do pracy zawodowej. Rola mężczyzny przestała być utożsamiana z rolą żywiciela rodziny. Rozłożenie trudu utrzymania domu na dwoje partnerów ułatwia życie, sprawia, że role życiowe nie są sztywne, że obie płcie mogą wieść życie bardziej twórcze i bardziej urozmaicone. Dlaczego więc utrata pracy przez mężczyznę często równoznaczna jest z utratą tożsamości? Dlaczego wielu mężczyzn czuje się niekomfortowo, kiedy chwilowo rodzina pozostaje na utrzymaniu żony, albo gdy żona więcej zarabia? Niestety, w naszym społeczeństwie zajmowanie się domem to wciąż dla mężczyzny zadanie degradujące. Nawet, jeśli para deklaruje postępową równość, zamiana tradycyjnych ról sprawia, że niepostrzeżenie z biegiem czasu w małżeństwie narasta kryzys. Bo rolą mężczyzny jest praca, a nie bycie w domu – tak go uczono przez ostatnie dziesięciolecia.
Zniknięcie ojca i kryzys męskości
Przełom XIX i XX wieku przyniósł wielką zmianę organizacji życia wielu rodzin – rewolucję przemysłową. Miliony mężczyzn zaczęło zarabiać pieniądze poza domem. Normą stała się praca w biurze czy fabryce. Ojciec przestał być obecny w domu, a role kobiet i mężczyzn uległy polaryzacji. Coraz częściej mężczyźni stawali się na powrót „łowcami” zdobywającymi dla rodziny środki do życia, kobiety zaś przejmowały całkowicie troskę o domostwo i wychowanie dzieci. Chłopcy nie widzieli już więcej swoich ojców przy pracy – co dawniej sprzyjało właściwym relacjom pokoleniowym.
Brak ojca to syndrom naszych czasów – to odwrotna strona kapitalistycznego dobrobytu, smutna rzeczywistość dzieci tęskniących za swoim tatusiem. To również narastający kryzys męskości, jak pisze Elizabeth Badinter, autorka głośnej książki pt: „XY Tożsamość mężczyzny”. Mężczyźni, oderwani od swoich domów, nie mają czasu, by zająć się wychowaniem dzieci – na czym cierpią zwłaszcza synowie. Wynikiem tego jest generacja chłopców wychowanych przez matki, bez ojca i męskich wartości.
Tendencje te wzmogła ideologia feminizmu. Kobiety wzmacniały swoją pozycję w społeczeństwie, walcząc o prawo do pracy, kariery. Dziś często kobiety niezależne, dobrze radzące sobie w życiu, zadają sobie pytanie znane z dowcipów i komedii, ale coraz groźniej brzmiące: „do czego właściwie służy mężczyzna?” Upowszechnia się model rodziny niepełnej; w wielu kręgach nie dziwi już chęć posiadania dziecka bez ojca, który sprowadzony zostaje do roli dawcy komórek rozrodczych… Coraz więcej jest samotnych matek – także wśród warstwy młodych, dobrze wykształconych kobiet. A bywało przecież tak pięknie…
Pan Ojciec, czyli jak to drzewiej bywało
Dla wielu może być dziwne, że pozoru tradycyjny podział ról w rodzinie (matka troszczy się o dom, ojciec o utrzymanie) jest w rzeczywistości zjawiskiem nowoczesnym, a dawniej – w epoce przedprzemysłowej – było niemalże na odwrót. Chodzi o zamierzchłe czasy spod znaku patriarchatu – ale co on właściwie znaczy?
Pojęcie męskiej władzy w rodzinie kojarzy się dziś głównie z hasłem dyskryminacji kobiet – z zarządzaniem przez męża majątkiem, statusem rodziny, z prawami publicznymi, które nie przysługiwały białogłowom. Tymczasem patriarchat oznaczał głównie ojcostwo, a głównym polem męskiej działalności był dom. Okazuje się, że to do mężczyzny – głowy rodziny – adresowano książki kucharskie! Mężczyzna nazywany był przez wszystkich domowników „ojcem” nawet wtedy, gdy był młokosem i nie posiadał jeszcze dzieci. Rola matki zaś skupiała się na produkcji – kobieta była główną siłą roboczą w gospodarstwie domowym. Jej zadaniem było też rodzenie dzieci, ale już opiekę nad nimi przejmował mąż.
Władza w rodzinie oznaczała więc przede wszystkim służbę domowi. Mężczyzna nigdy nie poświęcał się jakiejkolwiek działalności zewnętrznej kosztem troski o dom, która była jego prawdziwym powołaniem. Wynikało to przede wszystkim z warunków społecznych – gospodarstwo domowe było przeważnie samowystarczalną jednostką produkcyjną, jego członkowie: żona, dzieci, krewni, służba czy parobkowie – siłą roboczą, a głowa domu – szefem. Zakres opieki ojca nad domem był naprawdę imponujący. Oprócz zarządzania włościami, zajmował się dziećmi, i to od samego początku – organizował mamkę, która dziecko wykarmiała, zajmował się edukacją, podejmował wszelkie decyzje dotyczące dzieci.
Możemy dostrzec analogię między społeczeństwem europejskim sprzed rewolucji przemysłowej a współczesnymi społeczeństwami tradycyjnymi. Na przykład praca we współczesnych krajach islamskich nigdy nie zajmuje w życiu mężczyzn takiego miejsca, jak na Zachodzie. Nie spotyka się tam pracoholizmu i całkowitego poświęcania się karierze. Jak mówią muzułmanie, praca jest po to, by zarobić środki na utrzymanie domu, i na właściwe życie, czyli życie rodzinne. Nie do pomyślenia jest, aby życie rodzinne, domowe traktować jako degradujące i mniej wartościowe od kariery i życia „światowego”.
Matriarchat konsumpcyjny
W Polsce i Europie feministki po dzień dzisiejszy walczą z patriarchatem. Choć upowszechnia się partnerski model rodziny i rośnie pozycja zawodowa kobiet, to wciąż mężczyźni zarabiają więcej na tych samych stanowiskach, przeważają w życiu publicznym i zawodach związanych z polityką, finansami i biznesem.
A jednak życie przeciętnej współczesnej rodziny toczy się pod… zupełnymi rządami kobiet! Wszystko dlatego, że żyjemy obecnie w kulturze konsumpcyjnej (póki co – bo może po pandemii się to zmieni…?). Tymczasem badacze kultury konsumpcyjnej są zgodni: to kobiety są mniej odporne na pokusy konsumpcji, to dla nich często świat kręci się wokół promocji i wyprzedaży. To one dyktują styl życia i organizują czas wolny dla swoich rodzin. Konsumpcja dotyczy też dzieci, ich ubioru, edukacji i rozrywek. To matki wybierają ciuszki, przedszkola i szkoły, udzielają się na wywiadówkach i (do spółki z paniami nauczycielkami) kształtują niepodzielnie nowe zastępy polskiej młodzieży. Tymczasem wielu mężczyzn nie wie, w jakiej szkole uczą się ich dzieci, w co grają one na komputerze. Przecież tak ciężko pracują… W kulturze konsumpcyjnego matriarchatu mężczyźni nie są traktowani zbyt poważnie. Owszem, konsumują, i to dużo – ale wydają raczej na swoje męskie „zabawki”. Jakieś sporty ekstremalne, smartfony, zegarki czy inne gadżety. Ponoć w Niemczech supernowoczesne centra handlowe oferują klientkom specjalną „przechowalnię”, w której można zostawić bezpiecznie męża. Żony poświęcają się poważnym sprawom, czyli zakupom – mężowie dostają zaś swoją kość, czyli golonkę, dwa piwa i mecz futbolowy, i za parę godzin można ich odebrać w nienaruszonym stanie. Znak czasów? Czyżby na- stał czas męskiego „upupienia”, gdy zdegradowany w kulturze konsumpcji facet dostaje od żony po wypłacie kieszonkowe na swoje „chłopięce przyjemności”?
Oczywiście wizja „konsumpcyjnego matriarchatu” jest obrazem uproszczonym – bez trudu znajdziemy mężczyzn bardzo podatnych na reklamę czy szczególnie na nią odporne kobiety… Jednak istnieją też prawidłowości statystyczne, a co za tym idzie, konkretne skutki feminizacji dzisiejszej kultury – podobnie, jak kiedyś istniały skutki jej maskulinizacji.
Czy jednak możliwy jest powrót mężczyzny – silnego, ważnego?
Mężczyzna na miarę czasów
A gdyby tak wrócić do patriarchatu – nie symbolizowanego przez kapcie, piwo i telewizję po ciężkim dniu w pracy, ale po- przez wychowanie dzieci, bycie dla nich autorytetem?
One bardzo tego potrzebują. Dziewczynki uczą się swojej kobiecości w konfrontacji z męskością ojca. Córka powinna być „księżniczką” taty: to miłość ojca buduje jej poczucie własnej wartości i szacunek do samej siebie. Chłopcy potrzebują bliskich relacji i czasu spędzanego z ojcem, aby nabyć męskich cech osobowości, poczuć przynależność do męskiego świata, przyswoić męskie wartości.
Nie wiadomo, co robić w dzisiejszej kulturze z agresją, odwagą, energią – nie wiadomo, jak być mężczyzną. Najwyższy czas na powrót ojca, na naukę męskości! Pewną koncepcję takiej filozofii przedstawił Robert Bly w głośnej swego czasu książce „Żelazny Jan. Rzecz o mężczyznach”. Otóż snuł tam wizję powrotu do męskich pierwotnych cech, takich jak natura wojownika, dzikość, waleczność. Jego zdaniem współczesna kultura zagubiła niezwykle cenne „rytuały przejścia”, które były dla młodych chłopców inicjacją w męskość. Bly postuluje coś w rodzaju „rytuałów męskości”, osadzonych w pogańskiej, dzikiej atmosferze, z maskami i symbolami pogańskich bożków – podczas takich spotkań w lesie mężczyźni celebrują swą dziką męskość, zakładając maski i tańcząc przy ognisku. Wygląda to na nieco rozpaczliwą próbę odzyskania tego, co kiedyś tradycyjnie gwarantowała kultura… A może wystarczy zorganizować z synem wycieczkę i zrobić przysłowiowy szałas? Wspólnie trenować jakiś sport? Znaleźć wspólne hobby? Jedno jest pewne – by być dziś ojcem obecnym w życiu dziecka, trzeba się mocno napracować. Trzeba wymyśleć to, co dawniej w kulturze było oczywiste…
Janina Połomska