Warto podjąć trud odpowiedzialnego przygotowania dzieci do właściwego odbiorów mediów, które mogą człowieka duchowo budować, ale także niszczyć.
Brutalizacja życia w Polsce staje się smutnym faktem. Raz po raz jesteśmy szokowani informacjami płynącymi z mas- mediów o coraz agresywniejszym i brutalniejszym zachowaniu już nie tylko dobrze zorganizowanych, formalnych grup przestępczych, ale również wydawać by się mogło, normalnych ludzi, w tym także młodzieży i dzieci. Dlaczego tak się dzieje? Co wpływa na to, że szantaże, pobicia, morderstwa popełniane często dla zabawy czy zdobycia kilkudziesięciu złotych, to nasza smutna, codzienna już rzeczywistość? Swoje pierwsze spostrzeżenia, przemyślenia i uwagi chciałbym poświęcić dzieciom.
„W co się bawić, w co się bawić…?” – śpiewał przed laty znakomity artysta Wojciech Młynarski. Właśnie, w co? Najstarsi pamiętają jeszcze w chowanego, berka, tzw. „palanta”. Można bawić się w przyjaźń, a nawet w politykę, udając męża stanu, dyplomatę czy też znanego dziennikarza. Coraz więcej programów telewizyjnych i obrazów płynących z Internetu pozwala identyfikować się z osobami z pierwszych stron gazet, które z różnych racji są kreowane na autorytety i wzorce do naśladowania.
A w co dzisiaj bawią się dzieci? Już coraz rzadziej na boisku starają się naśladować najlepszych piłkarzy. Tylko niewielu chciałoby być Lewandowskim, Messim czy Ronaldo. Niestety wiele dzieci z miast, miasteczek i osad polskich bawi się dzisiaj „w wojnę i zabijanie”. Nie w berka, chowanego czy podchody, ale w zabijanie. Zerkając na półki dziecięcych pokoików w czasie kolędowych odwiedzin, zauważyłem u niejednego Marcina, Stasia i Jasia, cały arsenał zabawek przypominających przedmioty do zabijania. Można było tam zobaczyć plastikowe rewolwery, sztucery, kolty, pistolety maszynowe i granaty, Były też czołgi, transportowce, odrzutowce, rakiety. A w wielu domach ustawione na półkach nowoczesne interaktywne gry internetowe, które również wprowadzały w atmosferę zabijania.
Jak można tym wszystkim cudownie się bawić? – przenikała mnie w niejednym domu myśl. I bardzo szybko ze swoich wątpliwości zostawałem wyprowadzany przez Stasia, Jasia czy Marcina. Jeszcze nie zdążyłem wypowiedzieć „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, a już młody wojownik z pistoletem maszynowym stawał przy mnie i krzyczał: „Ręce do góry”. Po zakończonej kolędzie rodzice, dumni z tego, że ich synek jest taki rozważny, rozgarnięty i mądry, pozwalali mu w nagrodę prowadzić dalsze działania wojenne, już nie w swoim pokoiku-zbrojowni, ale tym razem z kolegami z bloku. I wtedy malcy nakładali swoje hełmy i zaczynali gry sieciowe, które na komputerowych ekranach zmiatały z pola widzenia bezbronne postaci.
Tak oto w wielu domach, co uświadomiła mi niejedna wizyta kolędowa, zorganizowane oddziały szturmowe uzbrojonych po zęby dzieciaków, wygrywały lub przegrywały kolejne wojny, na razie „na niby”. Jakże często bywa, że Jasio wpada do Stasia, a potem razem atakują pokój, w którym przed telewizorem siedzą znużeni i zmęczeni rodzice. Jasio i Stasio bez zmrużenia oka zabijają wszystkich swoimi nowo otrzymanymi pistoletami. Na razie znowu „na niby”.
A co na to dorośli, rodzice? Dorośli spragnieni świętego spokoju i bieżących informacji, płynących ze srebrnego ekranu, wzruszają ramionami: „że też dzieciakom nie znudzi się ta zabawa w wojnę!” Strzelają całymi tygodniami. Okazuje się, że nie tylko. Całymi tygodniami Jasio, Stasio delektują się także filmami pokazywanymi późną porą. A do kina nocnego na deser dokładają sobie kryminalnocki – to jest przepraszam, dobranocki. Te dzieci nie znają już bajek o Królewnie Śnieżce, Kopciuszku, Koniku Garbusku. Nie znają przygód Misia Uszatka czy tez Bolka i Lolka, w których z łatwością można było odróżnić dobro od zła, bohaterów pozytywnych od negatywnych, które w sercach i umysłach dzieci kształtowały prawidłowe postawy wobec życia i ludzi.
Dzisiejsze „telewizyjne” dzieci oglądają bajki z importu – z Zachodu, z Japonii, przepełnione przemocą, walką i krwią. Do niedawna bajkowymi bohaterami dzieci były Gremliny, Batman, Żółwie Ninja – którzy preferują agresję jako najlepszą formę wyeliminowania przeciwnika. To w ich postawach „telewizyjne” dzieci upatrują swoistych recept na życie. A dzisiaj w sieci można znaleźć jeszcze bardziej brutalne bajki.
A co na to szkoła? Szkoła, w sześciostopniowej skali, stawia Jasiowi marne dwójczyny i trójczyny i uważa, że Jasio jest trudny, ma skomplikowaną osobowość, że trzeba z nim do psychologa albo psychoterapeuty. Przecież nie uczy się, nie odrabia zadań domowych, tylko bije młodszych, a czasem i starszych. Nawet na nauczycieli, którzy zwracają mu uwagę, patrzy tak jakoś nieprzyjemnie.
Ach, te dzieci…!!! Kiedy pisałem te słowa, usłyszałem w telewizyjnych wiadomościach, że w jednej ze szkół w Marysinie, 15-letni uczeń zabił swego rówieśnika. Smutne jest to, że nie może zrozumieć, dlaczego tak postąpił. Takich tragicznych wypadków, którymi ofiarami stają się dzieci, a sprawcami zbrodni ich rówieśnicy lub niewiele starsi koledzy, jest niestety wiele. To nie jest już obraz z ulic amerykańskich, to niestety już i nasze polskie ulice i szkoły.
Kiedy o tym usłyszałem, a potem zobaczyłem te straszne obrazy w mediach, pomyślałem sobie: być może kilka lat temu, ten młodociany zabójca, był takim samym Jasiem czy Stasiem, który swój stosunek do bliźniego kształtował w oparciu o brutalne dobranocki i filmy, których nikt mu nie zabraniał oglądać.
Może warto podjąć trud odpowiedzialnego przygotowania dzieci przez rodziców do właściwego odbioru mediów, które mogą człowieka duchowo budować, ale także niszczyć. Jakże więc ogromne zadanie w zalewie brutalnego przekazu, płynącego w sposób niekontrolowany ze współczesnych mass-mediów, stoi przed rodzicami, szkołą i Kościołem. Bo przecież, parafrazując znane przysłowie – czego Jaś się nauczy, to i Jan będzie umiał, a przykładów, i to smutnych i tragicznych, mamy w tej materii aż nadto.
Ks. dr Andrzej Chibowski