Z Księdzem Doktorem Andrzejem Chibowskim, jednym z głównych pomysłodawców i założycieli gazety „Polska Po Godzinach” – rozmawia Bartosz Wieczorek
W Księdza życiorysie zamieszczonym w książce „Kapłańska Odyseja”, której Ksiądz jest autorem czytamy: „Obszarem zainteresowań naukowych autora jest współczesny świat mediów i jego wpływ na człowieka, w tym szczególnie na dzieci i młodzież”. Doktoryzował się Ksiądz na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, a tematem pracy doktorskiej była: „Edukacja medialna dzieci i młodzieży wobec zagrożeń psychospołecznych w świetle posoborowego nauczania Kościoła”. Był Ksiądz Doktor również na UKSW wykładowcą pedagogiki mediów oraz edukacji medialnej. Sprawował Ksiądz także funkcję wiceprezesa Katolickiego Stowarzyszenia Komunikacji Społecznej. Jakie doświadczenia z dzieciństwa i lat młodzieńczych wpłynęły na to, że praca duszpasterska oraz Księdza działania naukowo-artystyczne obejmują tak bardzo szerokie spektrum zainteresowań i działalności?
Tak, to prawda. Już od dziecka spektrum moich zainteresowań było bardzo szerokie. Dzięki rodzicom, szczególnie mamie-nauczycielce, zacząłem kształcić się muzycznie. Do momentu mutacji nawet nieźle śpiewałem. Być może mama widziała w najstarszym swoim synu kandydata na piosenkarza. Będąc w przedszkolu, pamiętam, że nuciłem największe przeboje, popularnego wtedy programu „Giełda piosenki”. Marzyłem, aby tak jak inni artyści, stanąć w Teatrze w Opolu albo w Teatrze Wielkim i zaśpiewać dla ogromnego audytorium. Te moje zapędy obserwowała mama i ona zdopingowała mnie do tego, abym uczył się w ognisku muzycznym – najpierw na akordeonie i pianinie, a potem na saksofonie. Następnie była szkoła muzyczna i liceum ogólnokształcące. Po zajęciach w liceum cztery razy albo trzy razy w tygodniu udawałem się do szkoły muzycznej, gdzie uczyłem się gry na klarnecie. Każdego dnia ze swojej rodzinnej osady dojeżdżałem do tych szkół w Bielsku Podlaskim, a rano kilka razy w tygodniu jeszcze przed zajęciami w liceum, w swojej szkole podstawowej, dzięki uprzejmości pani sprzątaczki, która otwierała mi jedną z klas, mogłem ćwiczyć na klarnecie. W domu byłoby to niemożliwe, gdyż wydobywanym dźwiękiem obudziłbym z pewnością całą okolicę.
W tym miejscu muszę także powiedzieć, że na drodze swego młodzieńczego dorastania i edukacji miałem szczęście poznania kilku wspaniałych pedagogów i mądrych ludzi. Bez wątpienia takim był mój prefekt w szkole średniej śp. Jan Koc, za którego kadencji w Bielsku Podlaskim ponad 20 absolwentów szkoły średniej zdecydowało się na pójście do seminarium. Pedagogiem, któremu wiele zawdzięczam, był Pan Mikołaj Turkowicz, jeden z moich nauczycieli muzyki, animator i założyciel wielu bielskich zespołów artystycznych, dzięki któremu mogłem razem z bratem Maciejem – również księdzem, brać udział w wielu festiwalach muzycznych. Mój brat był solistą w zespole ludowym, a ja przeważnie grałem na akordeonie lub klarnecie.
Od dziecka również fascynowałem się sportem, już jako ośmioletnie dziecko, razem ze swoim śp. ojcem, oglądałem olimpiadę z dalekiego Meksyku. Pamiętam jak wspólnie cieszyliśmy się z olimpijskich złotych medali wspaniałych polskich zawodników: boksera – Jerzego Kuleja, ciężarowca – Zbigniewa Baszanowskiego czy też znakomitej lekkoatletki – Ireny Szewińskiej. Pamiętam, że w „Trybunie ludu”, którą tata przynosił z pracy, już jako ośmio- czy dziewięcioletnie dziecko czytałem ostatnią stronę tej gazety, na której znajdowały się wiadomości sportowe. Tak wyćwiczyłem umysł, że wyniki najsławniejszych sportowców z całego świata, mogłem nawet w nocy podawać, nie myląc się w sekundach ani centymetrach.
Słyszałem od Księdza kolegów, że jest Ksiądz też miłośnikiem piłki nożnej?
To prawda. Kiedy grały orły Górskiego na pamiętnych mistrzostwach świata w Niemczech 1974 roku, to mnie wówczas 14-letniemu dorastającemu chłopakowi ciągle się śniło, że trener Górski powoła mnie do reprezentacji. W snach miałem nadzieję, że może przydarzy się jakaś kontuzja jednemu z polskich piłkarzy i trener powoła mnie do kadry. Na szczęście albo niestety były to tylko senne marzenia. Sport, a szczególnie piłka nożna i muzyka były moją młodzieńczą miłością. Zresztą nieźle grałem w piłkę. Pamiętam, że już jako uczeń szkoły podstawowej, a potem średniej, grałem ze swoim nauczycielem z podstawówki w dorosłej drużynie piłkarskiej w klasie „B” albo „A”. Przez tę piłkę, to o mały włos nie wyleciałem z seminarium w Drohiczynie. W czasie wakacji w swojej rodzinnej miejscowości Boćki zorganizowałem mecz: alumni-miejscowa drużyna LZS-u. Ksiądz rektor miał za złe, że my alumni – przyszli księża „biegaliśmy w krótkich spodenkach przed całą miejscowością” zgromadzoną wokół miejscowego boiska. Obronił mnie ksiądz profesor historii – również pasjonata piłki nożnej, który przekonał księdza rektora seminarium oznajmiając mu: „Przecież nasi chłopcy wygrali i trzeba to raczej potraktować jako akcję powołaniową, a nie rodzaj zgorszenia”. Ksiądz rektor ostatecznie przyjął argumenty i tak udało mi się zostać księdzem. Pamiętam, że w tym meczu strzeliłem dwie zwycięskie bramki.
Proszę Księdza, przez kilka lat był Ksiądz Duszpasterzem Środowisk Twórczych i Sportu w Diecezji Warszawsko-Praskiej. Do dzisiaj wielu pamięta jeszcze kilka edycji Chrześcijańskiego Festiwalu Muzyki Dobrej, które Ksiądz zorganizował na Placu Zamkowym w Warszawie, a także Ogólnopolską Paradę Historyczną z udziałem wielu grup rekonstrukcyjnych z całego kraju, połączoną z edukacyjnymi konkursami, pokazami i koncertami, ukazującymi historię Polski i Kościoła. Jak wspomina Ksiądz Doktor tamten czas?
Jak powiada filozof, a często i mój profesor filozofii w seminarium „panta rhei – wszystko płynie” – nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Jednak wspomnienia pozostały. Pamiętam, że były to lata świętowania w naszym kraju czasu polskiej transformacji politycznej. Również Kościół w swoim duszpastersko-ewangelizacyjnym przesłaniu często nawiązywał do patriotycznej tradycji i związanych z nią wydarzeń religijno-społecznych.
Pontyfikat św. Jana Pawła II wyzwalał w polskim narodzie dodatkowe nadzieje. Oto charyzmatyczny papież, wspaniały duszpasterz jednoczący chrześcijańskie narody, a w dodatku nasz rodak i jednocześnie człowiek rozumiejący świat artystów, otwarty w swoim papieskim posługiwaniu na religijno-duchowe potrzeby świata, w tym również na sprawy związane z kulturą – motywował szczególnie młode pokolenie do działania, aby swoją pracą budować cywilizację międzyludzkiej miłości. Czuło się bardzo potrzebę przekazywania polskiej pięknej tradycji i spuścizny kulturalno-chrześcijańskiej, jaka bez mała od 1000 lat kształtowała i umacniała religijno-państwową świadomość Polaków.
Stąd też z pewnością i liczne inicjatywy Księdza Doktora jako Duszpasterza Środowisk Twórczych i Sportu. Liczne koncerty papieskie – łącznie z koncertem jubileuszowym na Placu Zamkowym pt. „Przekroczyć próg nadziei” – z okazji 25-lecia pontyfikatu Ojca Świętego Jana Pawła II. Był Ksiądz pomysłodawcą pierwszego w historii w polskiej fonografii albumu muzycznego z poezją Karola Wojtyły pt. „To miłość mi wszystko wyjaśniła”. Jak patrzy Ksiądz na tamten czas i podejmowane w duszpasterstwie inicjatywy związane z życiem i pracą duszpasterską naszego niezapomnianego rodaka św. Jana Pawła II?
To był zupełnie inny czas – czas radości i chluby dla naszej ojczyzny, dla wiernych Kościoła, że Namiestnikiem Chrystusowym na Ziemi po nieoczekiwanym dla świata konklawe został kardynał z Krakowa. To również czas budowania nowej rzeczywistości polskiej po transformacji ustrojowej. To czas entuzjazmu polskiej młodzieży, która chciała być pokoleniem JP2. Dlatego też Kościół po tylu latach komunistycznego zniewolenia chciał pokazać swoją wspaniałą tradycję. Uświadomić wiernych, że życie religijne Kościoła od niemal 1000 lat esencjonalnie związane było z historią Narodu. A ta historia – to pokolenia wspaniałych Polaków i charyzmatycznych mężów narodu. To zastępy anonimowych świętych i tych w uroczysty sposób czczonych na ołtarzach. Warto więc było kierować ewangelizacyjne przesłanie podbudowane kulturalno-edukacyjną warstwą. Pokazywać wspaniałą przeszłość Ojczyzny, pisaną historycznymi zwycięstwami, jak choćby Bitwą pod Grunwaldem, Potopem Szwedzkim, Bitwą Warszawską, ale też i trudnymi doświadczeniami, jakimi były deportacje sowieckie, II Wojna Światowa, Powstanie Warszawskie czy też mroczny czas powojennego komunizmu. Warto było pokazywać, szczególnie młodemu pokoleniu, najważniejsze wymiary polskiej rzeczywistości, tak bardzo zrośniętej z nauczaniem Kościoła, którego uosobieniem jest dzisiaj Wielki Prymas Tysiąclecia – błogosławiony ks. Stefan Wyszyński. Stąd też w swojej pracy Duszpasterza Środowisk Twórczych starałem się kłaść wielki akcent na ukazywanie związku historii narodu z trwaniem Kościoła. Pięknie i dosadnie określił tę rzeczywistość Błogosławiony Prymas mówiąc: „Polska to za stary dąb, żeby go wyrwać z korzeniami i zasadzić w to miejsce wątpliwej jakości drzewo”.
Czy wtedy zrodziły się historyczne inicjatywy, które organizowało Duszpasterstwo Środowisk Twórczych i Sportu?
Jak najbardziej. Wspólnie z wieloma organizacjami społecznymi, ze szkołami, z dziećmi i młodzieżą z poszczególnych parafii, organizowaliśmy ogólnopolskie edukacyjne parady historyczno-militarne ukazujące związek Kościoła i Narodu, wielkie koncerty papieskie z udziałem najwybitniejszych polskich artystów. Były też seminaria, spotkania z artystami, ale i zorganizowane dla nich rekolekcje, które gromadziły znakomite nazwiska artystyczne – artystów z różnych dziedzin kultury i sztuki. Duszpasterstwo wydało również muzyczny album „To miłość mi wszystko wyjaśniła”, na którym poezje Karola Wojtyły do kompozycji wybitnych polskich kompozytorów zaśpiewali tacy artyści jak choćby Edyta Geppert, Alicja Majewska, Seweryn Krajewski, Budka Suflera, Stan Borys czy też Hanna Banaszek.
Ostatnio zorganizował Ksiądz emitowany w Telewizji Polskiej koncert „Bo w rodzinie siła”. Proszę powiedzieć jak zrodził się pomysł na koncert i jaka mu idea przyświecała.
Pomysł koncertu zrodził się głównie z tego, że obecny rok papież Franciszek ogłosił Światowym Rokiem Rodziny. Pomyślałem sobie, że skoro tak bardzo rodzina w obecnej rzeczywistości jest atakowana przez różnorodne ruchy ideologiczne, to może warto zorganizować takie wydarzenie, które w wymiarze kulturalno-ewangelizacyjnym, ukaże prawdziwy obraz rodziny, jej nadprzyrodzone źródło, charakter i zadania, jakie ma do spełnienia. W tym przedsięwzięciu było ważne i to, aby ikony polskiego życia artystycznego – często idole współczesnej młodzieży, podpisali się pod tą ideą, solidaryzując się z taką rodziną, której twórcą jest Bóg – Dawca życia.
Tak też się stało. W Uroczystość Trzech Króli staliśmy się uczestnikami wielkiego wydarzenia – uroczystego telewizyjnego koncertu „Bo w rodzinie siła”, zorganizowanego przez Telewizję Polską i Fundację „Kresy Historii”. To prawda, byłem pomysłodawcą, autorem scenariusza koncertu i współtwórcą komentarzy wprowadzających do poszczególnych części koncertu o rodzinie. Bardzo cieszę się, że odbyło się już 5 emisji tego koncertu, który w Polsce i na świecie obejrzało około 3,5 miliona widzów. Wystąpiło w nim wielu znanych artystów jak: Edyta Górniak, Krzysztof Cugowski, Golec uOrkiestra, Ewa Dałkowska, Ida Nowakowska, Jerzy Zelnik czy też znana orkiestra pod dyrekcją Zygmunta Kukli. Mam wielką osobistą satysfakcję, że tym koncertem i przesłaniem z niego płynącym wpisaliśmy się w akcję pomocy rodzinom Bliskiego Wschodu organizowaną przez Caritas Polska w ramach realizowanego przez nich projektu „Rodzina Rodzinie”. W czasie koncertu widzowie mogli przesyłać swoje ofiary na wsparcie potrzebujących rodzin.
Wiem, że takim konikiem naukowym Księdza jest historia, a w niej szczególnie czas deportacji polskiej ludności z Kresów Wschodnich, okres II Wojny Światowej, a w nim Powstanie Warszawskie oraz historia powojennej rzeczywistości komunistycznej. Napisał Ksiądz książkę „Kapłańska Odyseja”, w której ukazał Ksiądz losy tysięcy polskich dzieci uratowanych przez Armię Andersa. Zapytam przy okazji czy nasza historia może być materiałem na wielkie wydarzenia artystyczne?
Tak, rzeczywiście napisałem książkę, która jest fragmentem wspomnień mojego ojca duchownego ks. Michała Wilniewczyca, który został deportowany na Syberię z Hajnówki, gdzie przed wojną pracował jako wikariusz. Historia tego księdza, mego późniejszego profesora w seminarium w Drohiczynie nad Bugiem, to gotowy scenariusz na film – nawet epopeję – o historii 20 tysięcy polskich dzieci uratowanych przez opuszczającą nieludzką ziemię Armię Andersa. Ten ksiądz z grupą 833 dzieci wraz setką wychowawców, jako jedyny kapłan, popłynął z polskimi sierotami z Persji do Nowej Zelandii, która stała się „Małą Polską – Małych Polaków”. W obozie, w którym mieszkali, ulice miały nazwy polskie. Kwitło życie kulturalne. Małe dzieci uczyły się języka polskiego. W przypadku księdza Michała historia zatoczyła koło – ministrant, który wydał księdza sowieckim żołnierzom i przez to ksiądz trafił na Syberię, pod koniec swojego życia już jako 80-letni starzec spotkał się z tym samym księdzem i w tej samej Hajnówce. Oto w latach 80. ksiądz Wilniewczyc – profesor z seminarium odwiedza swojego kolegę, proboszcza Hajnówki. Na plebanię przychodzi kobieta, prosząc księdza do chorego męża. Ks. Wilniewczyc udaje się do chorego. W tym człowieku – już starcu rozpoznaje tego samego ministranta, który ze strachu kilkadziesiąt lat wcześniej wydał ks. Wilniewczyca i przez to kapłan znalazł się na Syberii. W czasie tego ostatniego spotkania popatrzyli sobie nawzajem w oczy. Myślę, że w sercu księdza dokonało się przebaczenie wobec tego człowieka. Ks. Wilniewczyc rozgrzeszył go z całego życia, udzielił Komunii Świętej po kilku dniach ten chory zmarł.
Wracając do pytania, skoro Amerykanie, na podstawie swojej krótkiej historii, mogą zrobić niejeden hollywoodzki ciekawy fabularny film, to z pewnością polscy twórcy inspirując się chwalebną, unikatową w skali Europy i świata przeszłością Rzeczypospolitej (jak przed chwilą opowiedziana przeze mnie historia) mogą znaleźć atrakcyjny, przejmujący temat na pełnometrażowy film fabularny. Zostałem zaproszony do Nowej Zelandii jako osoba zajmująca się naukowo tematyką deportacji polskich rodzin, w tym polskich dzieci na Syberię i do Kazachstanu. W 2014 roku polskie dzieci wracające z nieludzkiej ziemi znalazły w Nowej Zelandii swoją drugą ojczyznę. Na 70-lecie przybycia „Małych Polaków” do Wellington, stolicy Nowej Zelandii, odbyła się wielka uroczystość z udziałem nowozelandzkiego rządu i tych dzieci, które po wojnie zostały w Nowej Zelandii. Wystąpiłem wtedy wobec tysiąca gości z całego świata i oświadczyłem, że historia polskich dzieci uratowanych przez Armię Andersa powinna znaleźć swoje ukoronowanie w pełnometrażowym filmie. One oraz następne pokolenia Polaków bardzo tego pragną.
„Piękno zbawia świat” – pisał Dostojewski. Czy nie należy podejść na poważnie do tego zadania i bardziej położyć nacisk w życiu Kościoła na ewangelizację pięknem i sztuką? Czy może być droga na nasze czasy? Wartości religijne nie są dziś cenione, a piękno może otworzyć na nie drzwi.
Głównym zadaniem Kościoła jest praca duszpasterska, a w niej uświęcanie wiernych poprzez szafowanie sakramentami, które są źródłem łask Zbawiciela dla wspólnoty wiernych. W tym jest jednak problem, że na wskutek ogromnej i przyspieszonej dodatkowo przez pandemię i wiele ruchów ideologicznych wrogich Kościołowi laicyzacji, Kościół bardzo w szybkim tempie traci zastępy wiernych, szczególnie młodych ludzi. Przyczyny są różnorodne. Nie będę w tym miejscu o tym mówił. Ważnym zadaniem dzisiaj jest to, jak przekonać młodych ludzi do Kościoła, który na różny sposób jest w ich oczach kompromitowany. Co zrobić, aby młodzi przyszli do Kościoła i otworzyli się na zbawcze działanie Jezusa? Być może pomocą w tym będzie zafascynowanie tych ludzi pięknem płynącym z różnych dziedzin sztuk. Jak pisze papież Franciszek – być może potrzeba wielu spektakularnych działań prowadzonych przez Kościół na polu szeroko pojętej kultury i sztuki, które pozwolą najpierw zainteresować się ofertą Kościoła w tym zakresie, a następnie przyczynią się do otwarcia młodych serc na działanie łaski Bożej.
Dziękuję za rozmowę.
You must be logged in to post a comment.