Dawno temu, na terenie współczesnej Etiopii, skąd pochodzi kawa i występuje w stanie dzikim, pewien pasterz imieniem Kaldi wypasał w górskim rejonie Kaffa stado kóz. Kozy znane są z tego, że są bardzo ciekawe, uwielbiają podskubywać krzaki i drzewa, w ogóle wszystko, co jadalne, a często i niejadalne wzbudza ich zainteresowanie.
Ponieważ panowała susza, Kaldi zapuścił się ze swoim stadem dalej niż zwykle, żeby kozy miały szansę znaleźć jakieś pożywienie. W nieznanej pasterzowi okolicy rosły rośliny, które spotkał pierwszy raz w życiu. Ich gałęzie obwieszone były czerwonymi owocami, podobnymi do naszych czereśni. Kaldi wiedział, że nie wolno jeść nieznanych roślin, ale ponieważ drzewa dawały dużo cienia, a dzień był upalny, położył się pod drzewem i zasnął.
Kiedy się obudził nie było ani owoców, ani kóz. Przestraszony pasterz wyruszył na poszukiwania swojego stada i szczęśliwie znalazł swoje kozy, które pomimo panującego upału odeszły całkiem daleko i jeszcze urządziły sobie zabawę, skakały i brykały jakby wcale nie odbyły dalekiej wędrówki w poszukiwaniu jedzenia.
Kaldi domyślił się, że takie niezwykłe zachowanie mogło być spowodowane tym, że kozy zjadły owoce, których nie ośmielił się zjeść pasterz. W drodze powrotnej, wymęczony poszukiwaniem kóz Kaldi, nie miał siły na długą wędrówkę do domu. Skończyło mu się również jedzenie i postanowił spróbować specjałów, na które tak dziwnie zareagowały jego kozy. Owoce były przyjemnie kwaskowe, nasiona po dwa w każdym owocu twarde, ale Kaldi i na to znalazł sposób i rozgniótł owoce razem z nasionami przy pomocy dwóch kamieni.
Niedługo potem Kaldi poważnie się wystraszył. Poczuł, że opuszcza go zmęczenie, jest gotowy maszerować, a nawet biegać, bez trudu odprowadził brykające kozy do zagrody, ale dalej był zaniepokojony. Nigdy wcześniej nie jadł czegoś takiego, jak tajemnicze owoce, które dawały niezwykłą moc. Może były to magiczne owoce, a Kaldi posiadł tajemnicę, której nie powinien znać?
Spalone ziarna
Postanowił udać się do pobliskiego klasztoru i poradzić świętych mężów w tej sprawie. Zebrał koszyk tajemniczych owoców i zaniósł mnichom. Kiedy opowiedział im o swojej przygodzie i działaniu magicznych wiśni, faktycznie znalazł się w tarapatach. Mnisi byli wściekli, że przyniósł do ich uświęconego miejsca przeklęte owoce, dające nieznaną moc. Jeden z braci wrzucił cały koszyk, razem z owocami do ognia. Zasypane ognisko przygasło, ale dalej się tliło, czego Kaldi już nie widział, bo uciekał jak niepyszny, przerażony, że tak rozgniewał, słynących ze spokoju i opanowania mnichów.
Zakonnik, który wrzucił owoce do ognia, zaczął się śmiać, rozbawiony tym, jak szybko biedny Kaldi przebiera nogami. Po chwili śmiali się też inni obecni na miejscu mnisi, bo widok był faktycznie zabawny. Wspólny śmiech zaraz ich uspokoił, a ponieważ byli z natury ciekawi, zaczęli żałować, że tak pochopnie wrzucili kawę w ogień. Bo to właśnie kawę, odkryły ciekawskie kozy Kaldiego.
Rozgrzebali ognisko, żeby zobaczyć, co właściwie przyniósł im pasterz. Ze smutkiem stwierdzili, że część ziaren się przypaliła i zrobiła czarna. Ciekawi jednak jak działa tajemnicza roślina oddzielili mniej spalone ziarna i postanowili je spróbować. Niestety nie wpadli na pomysł Kaldiego, a ten już był daleko, nie byli w stanie pogryźć ziaren i zaprzestali prób. Wezwali młodego kleryka, żeby uprzątnął popiół i spalone ziarna. Młodzieniec odbywający w zakonie nowicjat, wyniósł popiół i spalone ziarna poza klasztor.
Ponieważ starsi bracia opowiedzieli mu historię o tajemniczej roślinie, sam chciał spróbować, co to takiego. Niestety kiedy już został wezwany w popiele zostały tylko nadpalone ziarna i takich tylko mógł spróbować młody mnich. Trochę to dziwne jeść przypalone rośliny, ale ciekawość wzięła jednak górę, szczególnie, że jak powąchał przypalone ziarna, to zapach był całkiem przyjemny. Zjadł kilka ziaren, a resztę zostawił. Ponieważ wikt klasztorny nie był zbyt wyszukany, ani obfity, a właśnie zaczął się kolejny post, po kilku dniach, kiedy żołądek przyklejał się biednemu klerykowi do kręgosłupa przypomniał sobie o pozostawionych ziarnach.
Tym razem zjadł ich całkiem sporo. Akurat tej samej nocy braciszkowie mieli całonocne modły. Młody mnich z obawą myślał, że znowu uśnie i dostanie karę od przełożonych, szczególnie, że codziennie musiał wstać o świcie, a jako najmłodszy, miał zawsze najwięcej zajęć, szczególnie takich, których nikt inny nie chciał wykonywać. Ku jego zdziwieniu tym razem było jednak inaczej. Nie chciało mu się spać, był ożywiony i aktywny, modlił się też nadzwyczaj żarliwie.
Roślina od Boga
Nie umknęło to uwagi pozostałych mnichów, szczególnie, że trochę złośliwie czekali że zaśnie, jak zwykle, wymęczony nadmiernym wysiłkiem w ciągu dnia. Wiedzieli że wstaje najwcześniej i na nocnych modlitwach jest zwykle nieprzytomny. Przełożony klasztoru wezwał go do siebie po modlitwie. Jak to możliwe, że jesteś taki rześki, skoro wstałeś o świcie i cały dzień ciężko pracowałeś, zapytał młodzieńca. Przerażony chłopak opowiedział mu o swoim grzechu i o tym że po zjedzeniu czarnych ziaren roznosiła go energia, nie mógł zasnąć i nie czuł zmęczenia.
Zainteresowało to przełożonego. Skoro chłopak miał siłę do całonocnych modłów, pomimo ciężkiej pracy przez cały dzień, to może ta roślina nie jest taka zła. Sam przełożony też miał często problem z powstrzymaniem snu w czasie modłów. Kazał przynieść kanonikowi pozostałe ziarna, żeby samemu je wypróbować. Niestety znowu jego zęby nie nadawały się do pogryzienia nawet zwęglonych nasion. Pomyślał, że skoro jego codzienną strawą jest utarte w moździerzu ziarno prosa, zalane gorącą wodą, to może spróbować tak przyrządzić tajemniczą roślinę.
Tak zrobił i efekt był fenomenalny. Również nie miał problemu z zasypianiem na nocnych modlitwach. Mnisi wspólnie uradzili, że skoro roślina pomaga im wytrwać w długich modlitwach, to nie jest zesłana przez złe duchy, tyko podarowana im przez Boga, żeby mieli siłę jeszcze gorliwiej uczestniczyć w obrzędach. W ten sposób ciekawskie kozy odkryły ulubiony napój człowieka. Ta przysługa pamiętana jest do dzisiaj, to dlatego, wśród baristów na całym świecie panuje nieprzerwanie moda na posiadanie obfitej, wypielęgnowanej brody, na cześć kóz, które przed baristami wiedziały, że kawa jest dobra na wszystko, a przynajmniej takie krążą legendy o baristach.
Michał Włudarczyk
You must be logged in to post a comment.