Dnia 14 września tego roku odbył się pogrzeb wybitnego polskiego aktora Wiesława Gołasa. Został pochowany w rodzinnym grobie na Starych Powązkach. Choć kojarzony był głównie z rolami i postaciami komediowymi to przyznawał, że jego życie, pomijając wczesne dzieciństwo, było dramatyczne. Mówił: „Mam w sobie więcej tragizmu niż komizmu…”.

Miałem to szczęście, że byłem jednym z ostatnich, któremu udało się przeprowadzić obszerny wywiad z artystą. Jako ksiądz miałem też zaszczyt towarzyszyć mu w ostatniej drodze życia i wygłosić na jego pogrzebie homilię. Kim dla szerokiej publiczności i najbliższych był Wiesław Gołas? Niech odpowiedzią będą myśli i zdarzenia przytoczone przez artystę, z którymi podzielił się z Czytelnikami gazety „Polska Po Godzinach”.
Jestem szczęściarzem
Urodził się w Kielcach w 1930 roku. „Proszę, księdza” – mówił: „Sam się dziwię, że jeszcze żyję na tym świecie. Jestem szczęściarzem – i za to dziękuję Panu Bogu”. W tym wywiadzie dziękował Panu Bogu za swoją rodzinę. Z wielkim szacunkiem opowiadał o swoim ojcu, który jako 17-letni legionista bił się w wojnie polsko-sowieckiej. Wspominał chwile, kiedy jako małe dziecko, wsłuchiwał się w piękny głos ojca i grę na gitarze, harmonii i skrzypcach. Pamiętał słowa ojca, który po wybuchu wojny, zmobilizowany do wojska, żegnając się z rodziną – powiedział do 9-letniego wówczas chłopca: „Pamiętaj, zostawiam ci matkę i siostrę”.
Od tamtej pory – wyznał: „Zawsze nosiłem to uczucie, że jestem odpowiedzialny za rodzinę. Najcenniejszą moją relikwią po ojcu był karabin sportowy i szabla”. Pan Wiesław przez wiele lat ukrywał ją zakopaną w ogrodzie. Z wielką nostalgią wspominał ojca, który prawdopodobnie zginął w obozie. Gdy Wiesław, jako mały chłopiec znalazł się w więzieniu po jednej akcji małego sabotażu Szarych Szeregów, do których należał, to został wtrącony przez Niemców do tej samej celi, w której więziony był jego ojciec. To tam na jednej ze ścian celi znalazł imię i nazwisko swego ojca. Młody chłopak uwięziony, torturowany, dzielący celę, nie tylko z żołnierzami, ale i kryminalistami, modlił się do Boga, żeby choć jeszcze raz spojrzeć na rodzinny dom. Boża Opatrzność mu pomogła. W obliczu zbliżającego się frontu Niemcy niespodziewanie uwolnili więźniów, co młody Gołas uznał za kolejny cud i udał się od razu do katedry, aby podziękować za swoje ocalenie.
Często mówił – i ja to osobiście usłyszałem: „Mój ojciec był dla mnie największym autorytetem. I chociaż nieraz otrzymywałem od niego lanie, gdyż nie należałem do najspokojniejszych w klasie, to jednak on nauczył mnie szacunku i miłości do Ojczyzny, nie tylko swoim słowem, ale i pracą i przykładem życia”.
Jestem cały z mamy
Choć nie zrealizował marzeń mamy – nie został księdzem, ale aktorem – to z wielką estymą, już jako znany artysta sceny polskiej, wyrażał się o swojej matce. Stąd też chyba często śpiewany przez niego utwór Wojciecha Młynarskiego „Bo ja cały jestem z mamy”. Kiedy zapytałem Wiesława Gołasa, jaką rolę w jego życia odegrała mama – odpowiedział:
„Zachowam ją w pamięci na za- wsze. Mam do swojej mamy wielkie nabożeństwo – prawie jak do Matki Bożej. Mama nauczyła mnie wszystkiego, co dobre. Jej zawdzięczam swoje zainteresowanie aktorstwem. Umiała mądrze wykorzystać moje zdolności artystyczne. To ona mnie zaprowadziła na pierwsze lekcje śpiewu i muzyki klasycznej. Cieszyła się z mojego artystycznego sukcesu. Nie opuściła żadnej okazji zobaczenia mnie w telewizji. Była jedyną babcią na świecie tak dobrze znającą się na futbolu.
To moja matka – mówił – sprzedała wszystkie cenne, rodzinne pamiątki, a pieniądze i biżuterię oddała kobiecie, która obiecała, że wykupi ojca z obozu – tak się nie stało” – mówił ze smutkiem. Pozostał tylko rząd orderów wojskowych i straszny ból po stracie ojca.
Z wielką miłością Wiesław Gołas wspominał swoją siostrę Basię. Gorąco modlił się do Matki Bożej o uratowanie swojej siostry z transportu, który odjeżdżał do obozu. Udało się. Powiedział do mnie: „Proszę, księdza – to był cud. A ona zdolna dziewczyna, która mogłaby zrobić karierę naukowca, zrezygnowała nawet ze studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim i zaczęła pracę po to, abym mógł studiować w szkole teatralnej. Ni- gdy jej tego nie zapomnę”.
Nie przeszkadzać aktorowi
Świętej pamięci Wiesław Gołas był wielkim i wszechstronnym aktorem. Szersza publiczność kojarzy go z roli Tomka Czereśniaka w serialu „Czterej pancerni i pies”. Aktor występował także w „Kabarecie Starszych Panów”, popularnym w PRL-u serialu „Kapitan Sowa na tropie” czy filmach: „Żona dla Australijczyka”, „Rękopis znaleziony w Saragossie”, „Lalka”, „Poszukiwany, poszukiwana”, „Brunet wieczorową porą”.
Mówił: „Na swojej artystycznej drodze miałem szczęście spotkać wielkie osobowości polskiej sceny – znanych profesorów, reżyserów i aktorów”. Wiele się od nich nauczył. Wspominał bardzo ciepło Leona Schillera, Aleksandra Zelwerowicza, Aleksandra Bardiniego. Ten ostatni doskonale wyczuwał aktorstwo młodego adepta sceny, mówiąc o nim: „Jeżeli chodzi o Gołasa to miałbym jedną wskazówkę dla reżysera – nie przeszkadzać”.
To właśnie Wiesław Gołas rozśmieszał trafną, mądrą i inteligentną satyrą, będąc jedną z gwiazd kabaretów. Pracował z największymi artystami polskiej sceny. Wszyscy go lubili i cenili. Będziemy zawsze pamiętali jego piosenkę z kabaretu „W Polskę idziemy” Wojciecha Młynarskiego, która stała się wręcz ogólnonarodowym przebojem.
W aktorstwie Wiesława Gołasa nie było praktycznie słabych punktów. Mógł zagrać wszystko. Ulubioną rolą, którą zagrał wielokrotnie była postać Papkina z Zemsty. Grał u wielkich reżyserów – Gustawa Holoubka czy też Kazimierza Dejmka. Nie tylko grał śmieszne role, ale i takie, w których bohater przechodzi pewną ewolucję – z wesołka stawał się postacią dramatyczną. Tak było w przypadku filmu „Ogniomistrz Kaleń”.
Ja zawdzięczam osobiście Panu Wiesławowi miłość do akordeonu. Jako dziecko patrzyłem na Tomcia z „Czterech pancernych…”, który pięknie grał na akordeonie. To spowodowało, że poszedłem do ogniska muzycznego, a potem do szkoły muzycznej. Kiedy w ostatnim wywiadzie dziękowałem mu za to, że zaszczepił mnie bakcylem muzyki, uśmiechnął się tylko i powiedział: „Proszę, księdza – ja tylko machałem palcami i miechem, naprzeciwko mnie siedział autentyczny harmonista, który grał. Nawet ksiądz dał się nabrać”.
Ostatnie miesiące jego życia to cierpienie. Mówił o tym, jak wielką rolę w jego życiu odegrała żona. „Moja żona to wielki skarb. Bez niej, ja taki rozbiegany w życiu, bym się pogubił”. Oceniając współczesną rzeczywistość wyznał: „Kiedyś przeżywaliśmy wojny konwencjonalne, spotykały się armie. A teraz od tragedii mogą nas dzielić dosłownie minuty. Nie daj Boże, aby jakiś nieodpowiedzialny przywódca mógł spowodować katastrofę dla świata. Od każdego z nas zależy, w jakimś stopniu to, czy w świecie będzie pokój. Warto, więc w życiu być przyzwoitym”.
Ks. dr Andrzej Chibowski
You must be logged in to post a comment.