Wiadomo, morze bywa spokojne, ale bywa też niespokojne. Czasami zdarza się sztorm. To właśnie spotkało oficera i jego sadzonkę, która chyba zaczynała żałować, że została wykradziona z królewskiego ogrodu botanicznego.

Po tym jak burmistrz Amsterdamu podarował w 1714 r. sadzonkę kawy Królowi Słońce Ludwikowi XIV, była ona przez kolejne dziewięć lat uprawiana przez królewskich ogrodników w słynnym ogrodzie botanicznym, Jardin des plantes de Paris. Było tak do czasu, kiedy to młody francuski oficer, na stałe mieszkający w kolonii francuskiej na Karaibach, zdołał wykraść sadzonkę kawy z królewskich zbiorów, w celu założenia hodowli kawy na swojej plantacji na Martynice. Po brawurowej akcji, nie czekając, aż król zareaguje na taki afront, wojak popędził na statek płynący na wyspę. Był pewny, że pokonał już wszystkie trudności i dotarcie na Martynikę to będzie przysłowiowa bułka z masłem. Bardzo się w swoich rachubach pomylił. Oto, jakie spotkały go przygody.
Atak z zazdrości
Otóż sadzonkę kawy Gabriel-Mathieu Francois D’ceus de Clieu, bo tak nazywał się oficer, umieścił w dużym słoiku, przypominającym nieco popularne obecnie „ogrody w szkle”, dostępne w luksusowych kwiaciarniach. Podróż na Martynikę trwała wtedy wiele dni, więc dbający o swój nowy skarb de Clieu wynosił codziennie sadzonkę na pokład, żeby była jak najdłużej na słońcu.
W opisywanym okresie mocarstwa kolonialne starały się monitorować to, z jakimi towarami i gdzie pływają statki ich konkurentów. Na okrętach często znajdowali się marynarze, którzy szpiegowali na rzecz innych kolonialnych mocarstw. Tak było również w przypadku francuskiego statku płynącego na Martynikę. Traf chciał, że na pokładzie przebywał akurat szpieg holenderski. Dlaczego to takie ważne? Otóż Holedrzy w tym czasie byli jedynymi, którzy mieli w koloniach własne plantacje kawy i zarabiali na tym ogromne pieniądze.
Kiedy więc Holeder zorientował się, że prosto do kolonii francuskiej płynie sadzonka kawy, postanowił ją zniszczyć. W czasie kolejnej kąpieli słonecznej wykorzystał moment, kiedy de Clieu oddalił się na chwilę, otworzył słoik i próbował wyrwać roślinę. Na jego nieszczęście opiekun sadzonki w tym właśnie momencie wrócił. Furia, z jaką zaatakował śmiałka, uratowała roślinę, która straciła tylko jedną gałązkę. Holender był tak wystraszony, że wysiadł ze statku w najbliższym porcie.
Piraci w akcji
To zresztą wyszło mu tylko na zdrowie, bo rejs, jak się okazało, był mocno pechowy. Niedługo po wyjściu z portu na horyzoncie pojawił się bowiem berberyjski okręt piracki, który zaatakował okręt bohatera tej opowieści. Doszło do wymiany ognia oraz walki wręcz, jak to przy spotkaniu z piratami.
Bardzo przydała się wtedy obecność oficera marynarki, w dodatku zdeterminowanego do obrony swojego skarbu. Berberom nie udało się pokonać dzielnej załogi i zająć statku, natomiast znowu oberwał niczemu winny kawowiec. Zbłąkana kula zbiła słoik, w którym podróżowała sadzonka. Szczęśliwie po wspólnej walce de Clieu miał już świetne relacje z członkami załogi i udało mu się zorganizować „opakowanie zastępcze”, wykonane z desek.
Młody oficer odetchnął, pewny, że teraz już naprawdę nic nie zakłóci dalszej podróży. Okazało się, że na statku lepiej jednak nie nastawiać się na brak wrażeń. Wiadomo, morze bywa spokojne, ale bywa też niespokojne. Czasami zdarza się sztorm. To właśnie spotkało oficera i jego sadzonkę, która chyba zaczynała żałować, że została wykradziona z królewskiego ogrodu botanicznego. Pomimo poważnego uszkodzenia statku, co przez chwilę groziło zatonięciem i utratą znacznej części zapasów wody pitnej, (po prostu zmyło ją z pokładu), wszyscy przeżyli, chociaż sadzonka znowu straciła osłonkę, a w dodatku zalała ją słona woda.
Kawie też chce się pić
Po burzy jednak zawsze świeci słońce, tylko trochę za mocno, jeśli jest to słońce tropików, a wiatr tak się zmęczył burzą, że postanowił odpocząć. Tak zwana cisza morska trwała wiele dni. Bez wiatru żaglowiec nie płynie, za to załoga musi pić, pod warunkiem, że nie straci większości zapasów wody, jak w omawianej podróży. W stanie wyższej konieczności woda była ściśle reglamentowana, ale tylko między pasażerów. Pomimo arystokratycznego pochodzenia z królewskiego Jardin des plantes, sadzonka kawy nie dostała swojej racji wody. Ponieważ de Clieu podjął już tyle wysiłków, Martynika zaś była coraz bliżej, dzielił się swoją wodą z cenną sadzonką. Gdyby kapitan statku wiedział, że wiezie najsłynniejsze drzewko kawowca w historii, które będzie nazywane „matką milionów”, potraktowałby ją z większym szacunkiem, ale wtedy nikt tego nie wiedział.
Po tylu przygodach sadzonka i dzielny oficer dotarli w końcu na Martynikę. Sadzonka kawowca świetnie się przyjęła w majątku naszego bohatera.
Jeśli myślicie, że De Clieu był jedynym uwodzicielem o pięknie brzmiącym nazwisku który wykorzystał kobietę do zdobycia cennej sadzonki kawy, to nie poznaliście jeszcze Francisco de Melo Palheta. Ten dzielny francuski oficer z Martyniki uwiódł zwykłą dwórkę na dworze króla Francji, pokonując rywali, których nawet sobie nie wyobrażacie. Tylko, że to już zupełnie inna historia.
Michał Włudarczyk
You must be logged in to post a comment.