Mamy przyjemność rozmawiać ze znakomitą polską artystką, Panią Alicją Majewską – jedną z najpopularniejszych polskich piosenkarek.
W minionym roku obchodziła Pani wspólnie z Włodzimierzem Korczem 45-lecie wspólnej działalności artystycznej. Od niepamiętnych, zdawałoby się, czasów, polska publiczność kojarzy Państwa jako „artystyczny duet”, który w polskiej muzyce rozrywkowej odgrywał i odgrywa w dalszym ciągu bardzo znaczącą rolę.
Zanim przejdę do pytań związanych z Pani dokonaniami artystycznymi, chciałbym najpierw zapytać, jak rozpoczęła się Pani przygoda z muzyką, która zdeterminowała całe Pani życie. Jakie wydarzenia zaważyły na tym, że na polskiej scenie muzycznej pojawiła się tak oryginalna, ciekawa i nietuzinkowa artystka, której słuchają zarówno młodsi, jak i starsi odbiorcy?
Pochodzę z muzykalnej rodziny – tato uczył śpiewu, prowadził chóry. Śpiewałam więc od dziecka, popisując się przed rodziną, lub występując na szkolnych akademiach. Ponieważ mieszkaliśmy wtedy na wsi sandomierskiej, moje predyspozycje muzyczne rozwijał miejscowy pan organista, udzielając mi lekcji gry na pianinie. Po roku organista zmienił parafię i tak zakończyła się moja kariera pianistyczna. Po latach, podczas studiów na uniwersytecie, kiedy za śpiewanie zaczęłam dostawać honorarium, podjęłam lekcje emisji głosu u profesor Olgi Łady. Błogosławieństwa tej kilkunastoletniej nauki odczuwam do dzisiaj. Potem szczęśliwie trafił się czteroletni okres śpiewania w zespole „Partita”, ale w pewnym momencie zaczęłam mieć problemy z głosem, więc musiałam odejść. Jak widać nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – przez 45 lat, bo tyle minęło od mojego debiutu na festiwalu w Opolu, żyję ze śpiewania i żyję śpiewaniem.
Zanim doszło do współpracy z Włodzimierzem Korczem, były w Pani życiu jeszcze dwa ważne etapy zawodowe – wspomniany przez Panią zespół „Partita”, oraz występy w warszawskim teatrze na Targówku. Jak wspomina Pani swoje pierwsze doświadczenia artystyczne?
„Partita” to moje pierwsze zetknięcie ze studiem radiowym, telewizyjnym. To koncerty na wielkich, prestiżowych scenach – festiwale w Opolu, Sopocie, Słonecznym Brzegu. Z tym wiązała się popularność, autografy, beztroska i radość, ale też solidna szkoła umuzykalnienia. To tam szlifowałam intonację przy śpiewaniu wielogłosowym pod nadzorem srogiego, wymagającego nauczyciela, jakim był szef „Partity”, kompozytor wielu pięknych piosenek – Antoni Kopff. Pozostały mi z tego czasu przyjaźnie, które trwają do dziś. W Teatrze Muzycznym „Na Targówku” [obecnie „Rampa”] mogłam kontynuować swoją edukację pracując na stałe z reżyserami, orkiestrą, no i szefem muzycznym – Włodzimierzem Korczem.
Przez wiele lat koncertuje Pani z Włodzimierzem Korczem. Jest on kompozytorem Pani znanych przebojów, takich jak: „Jeszcze się tam żagiel bieli”, „Być kobietą”, „Wielki targ”, „To nie sztuka wybudować nowy dom”, „Marsz samotnych kobiet”, „Smutne do widzenia” oraz wielu innych. Wszystkie te utwory mają niezwykle jasną, przyjemną dla ucha linię melodyczną. Są w swoim wyrazie niezwykle emocjonalne, pozostając na długo w pamięci słuchających. Co jest zdaniem Pani potrzebne do tego, ażeby piosenka stała się przebojem?
Na dobrą sprawę każda piosenka odpowiednio często grana w wiodących stacjach radiowych i telewizyjnych może stać się przebojem. Niektóre z tych przebojów zostają z nami przez dziesięciolecia, inne znikają po dwóch sezonach i nikt do końca nie wie, dlaczego tak się dzieje. Generalnie chodzi o to, żeby piosenka była dobrze napisana, potem pięknie zaśpiewana, następnie profesjonalnie nagrana, a na końcu odpowiednio wypromowana. Potem jeszcze musi zadziałać czynnik najważniejszy – odrobina szczęścia, i mamy gotowy przebój.
Wspólnie koncertując zdobyli Państwo wiele nagród na cenionych festiwalach, zarówno w kraju, jak i za granicą. Piosenki, które Pan Włodek skomponował, a Pani wykonuje, stawały się na długie lata wielkimi przebojami. Jaki jest w takim razie przepis na sukces artystyczny i czym według Pani powinien on być – szczególnie w czasie dominacji kultury masowej, w której sukces utożsamiany jest często z popularnym dziś pojęciem „robienia kariery”?
Każdy, kto zdecydował się uprawiać jakikolwiek zawód artystyczny, świadomie lub nie dąży do osiągnięcia sukcesu, czyli inaczej mówiąc do zrobienia kariery. Jedni osiągają cel działając na zasadzie agencji reklamowych, które próbują dostosować sprzedawany towar do potrzeb nie zawsze wybrednego rynku. Inni natomiast utrudniają sobie zadanie, próbując traktować swoją działalność jako sztukę, w której chodzi o to, żeby było pięknie. Pierwsza metoda bywa skuteczniejsza, ale mnie jednak zdecydowanie bardziej pociąga ta druga.
Można być samorodnym talentem – i takim bez wątpienia jest zarówno Pani jako wokalistka, jak i Pan Włodek jako kompozytor i pianista. Nikt nie jest jednak do końca „samotną wyspą”. Na formowanie się Pani osobowości artystycznej z pewnością miały wpływ konkretne okoliczności i konkretne osoby: najbliżsi, profesorowie, kompozytorzy i autorzy tekstów. Czy mogłaby Pani coś na ten temat powiedzieć naszym Czytelnikom?
Od rodziców nauczyłam się rozpoznawać przyzwoitość i odróżniać dobro od zła. Szkoła nauczyła mnie, że wiedza staje się wartością, jeżeli jest rozsądnie użyta. Z kolei praca z utalentowanymi kompozytorami i autorami tekstów uświadomiła mi, że piosenka może stać się dla wrażliwych odbiorców bardzo ważnym elementem postrzegania życia i dlatego należy starać się, aby pomieścić w niej tyle dobrego, ile się da.
Kiedy pełniłem w Diecezji Warszawsko-Praskiej funkcję Duszpasterza Środowisk Twórczych i Sportu, organizowaliśmy wielkie koncerty papieskie, ukazujące wpływ nauczania i twórczości papieskiej na historię, kulturę, w tym także szeroko pojętą sztukę. Pamiętam, jak zwróciłem się do wielu kompozytorów, ażeby napisali muzykę do poezji Papieża Polaka. Pan Korcz napisał wtedy dla Pani bardzo ciekawe dwa utwory „Pieśń o słońcu niewyczerpanym” oraz „Często stamtąd długo na mnie patrzy”. Na zorganizowanym przez Duszpasterstwo koncercie w Sali Kongresowej w 2005 roku, który był promocją płyty „To miłość mi wszystko wyjaśniła”, pięknie te utwory Pani zaśpiewała. Czy kontakt z poezją papieską, z którą wielokrotnie spotkała się Pani w swoim życiu artystycznym, wymusza inny sposób wykonywania takich utworów?
Wiersze Karola Wojtyły to możność obcowania z głębokimi przemyśleniami młodego człowieka, który za jakiś czas miał zostać najbardziej znanym Polakiem na świecie. Wiele tam pięknych fraz, ale jedna z nich powoduje, że za każdym razem, kiedy ją śpiewam na scenie, przyłapuję się na niekontrolowanym odruchu spoglądania w niebo. To słowa „Często stamtąd długo na mnie patrzy”. Nigdy tego nie planuję, a i tak oczy biegną w górę, jak na świętym obrazku. Trochę może to infantylne, ale nic na to nie poradzę. Mało tego, jeszcze się wzruszam.
Znanym jest fakt, że w życiu artystycznym przyjaźniła się Pani ze Zbigniewem Wodeckim. Niespodziewana śmierć artysty była ogromnym szokiem, zarówno dla melomanów, jak i środowiska muzycznego. Często Pani śpiewała ze Zbigniewem Wodeckim i również dzisiaj bierze udział Pani w koncertach mu poświęconych. Co najbardziej imponowało Pani w osobie tego artysty?
Brawura, z jaką traktował życie, niewiarygodna łatwość pokonywania największych trudności wokalnych i w ogóle muzycznych, a przede wszystkim ciągła chęć sprawiania przyjemności bliźnim. Sama tego doświadczałam, ale znam też wiele innych przypadków jego szlachetnych postępków, którymi się nie afiszował.
Pamiętam z telewizji takie oto zestawienie: Alicja Majewska, Halina Frąckowiak i Zbigniew Wodecki, śpiewający przy akompaniamencie Włodzimierza Korcza piękne polskie kolędy. Od czego zaczęła się Pani przygoda z polskimi kolędami zarówno na antenie polskiego radia, jak i telewizji?
Moja artystyczna przygoda kolędowa trwa już od 1987-go roku. Wtedy to Włodzimierz Korcz na zamówienie TVP przygotował koncert kolęd śpiewanych na głosy przez troje solistów – Łucję Prus, Jerzego Połomskiego i mnie. Przedsięwzięcie odniosło ogromny sukces, więc przed następnymi świętami telewizja powtórzyła propozycję. Włodek przygotował z nami kolejne tradycyjne kolędy, ale już przez następne dwa lata z rzędu śpiewaliśmy kolędy napisane przez Włodka do tekstów Ernesta Brylla, Wojciecha Młynarskiego, Magdy Czapińskiej, Wojciecha Kejnego i Jacka Korczakowskiego. Zmienili się też wykonawcy – teraz to była Halina Frąckowiak, Andrzej Zaucha i oczywiście ja. Na potrzeby koncertowe powstał spektakl
„Gwiazdo świeć, kolędo leć”, na który złożyły się i te tradycyjne, i te nowo napisane pastorałki. Koncertowaliśmy przez dwa sezony, aż do tragicznej śmierci Andrzeja – dwa dni po zarejestrowaniu ostatniego koncertu na płycie live. Potem przez 28 lat śpiewał z nami Zbyszek Wodecki. Zjeździliśmy pół świata. Występowaliśmy w pięknych salach i kościołach, dając ludziom i sobie wiele radości i wzruszeń. Od trzech lat śpiewam znowu te kolędy z Olgą Bończyk i Łukaszem Zagrobelnym, bo jak kiedyś powiedział Zbyszkowi Krzysztof Jasiński po śmierci Andrzeja Zauchy – śmierć nie może zwyciężyć życia.
Jest Pani jedną z jurorek bardzo popularnego programu w TVP „The Voice Senior”. Jakie to jest doświadczenie dla artystki, która tyle lat związana jest ze sceną, wygląda wciąż wspaniale i przyszło jej oceniać niebywałe muzyczne pasje uzdolnionych seniorów?
Wreszcie przyszło mi podjąć się zajęcia zgodnego z moim wyuczonym zawodem – jestem magistrem andragogiki [kształcenie dorosłych]. Oczywiście, dyplom w żadnym wypadku nie jest tu najważniejszy. Ważna jest empatia, życzliwość, umiejętność rozładowania stresu. Mam ogromnie dużo podziwu i uznania dla uczestników tego programu za to, że mają odwagę wykorzystać szansę, aby przeżyć, jak mówią, przygodę życia. Stanąć na zawodowej scenie, śpiewać ze znakomitymi muzykami, pokazać się światu, zrealizować marzenia.
Chciałbym jeszcze Panią zapytać o płytę „Żyć się chce”, wydaje się podróżą sentymentalną, przepełnioną radością do życia, z wieloma elementami refleksji. Myślę, oddaje to Państwa osobowości – artystów pozytywnie nastawionych do świata. Takie piosenki, jak „Żyć się chce”, „Apetyt wciąż na życie mam” i inne na tej płycie, mówią o tym najdobitniej. Skąd pomysł na ten album i czy to prawda, że w dalszym ciągu chce Wam się żyć, chce się Wam wspólnie pracować, komponować i wyśpiewywać nowe przeboje?
Życie nie zawsze bywa piękne, ale może właśnie dlatego ktoś powinien je upiększać? Może jednym z ważniejszych sensów życia jest uparte przekonywanie bliźnich wątpiących, że niezależnie od wszystkiego trzeba nieustannie szukać radości, życzliwości i wszelkiego możliwego dobra wszędzie, nawet tam, gdzie wydaje się to niemożliwe. Kilka razy usłyszałam po koncertach promujących moją ostatnią płytę: pani Alu, teraz znowu chce mi się jednak żyć. A potem wysłuchiwałam opowieści o ludzkich dramatach. Dopóki będą mnie spotykały takie wzruszające nadzwyczajności, nie dam się zgonić ze sceny i będę ciosała kołki na głowie Włodka o nowe piosenki i oczywiście o nowe burzliwe próby.
Za kilka dni będziemy przeżywali Święta Wielkanocne. Jak popularna polska artystka będzie je spędzała?
Zanosi się na to, że niestety, tak jak w poprzednim roku, w małym gronie rodzinnym, z nadzieją, że to już ostatnie takie niezbyt wesołe święta.
Pani Alu, na zakończenie naszej rozmowy, w imieniu swoim i Czytelników gazety „Polska po godzinach”, chciałbym z racji Świąt Wielkiej Nocy życzyć Pani Bożego Błogosławieństwa od Zmartwychwstałego Pana. Niech On będzie dla Pani natchnieniem dla nowych artystycznych pomysłów w tym trudnym czasie pandemii – niech te nowe piosenki zrodzą nadzieję w sercach tych wszystkich, którzy z uwagą i uwielbieniem ich słuchają. Życzę Pani i Panu Korczowi, abyście po jak najszybszym zakończeniu pandemii znowu zaczęli koncertować nie tylko w radiu i telewizji, ale również w wielkich salach i na scenach największych polskich teatrów.
Dziękuję za rozmowę.
ks. Andrzej Chibowski
You must be logged in to post a comment.