Lektura książki Magdaleny Grzebałkowskiej „Beksińscy. Portret podwójny” to fascynujące doświadczenie. Książkę, która w znacznej mierze składa się z listów bohaterów, czyta się świetnie, choć mogłoby się przecież wydawać, że nic fascynującego w zapoznawaniu się z prywatną korespondencją nie ma.

Magdalena Grzebałkowska, Beksińscy. Portret podwójny, Wydawnictwo Znak.
Wielka w tym zasługa krasomówczego talentu Beksińskich, a nie mniejsza autorki książki. Przyjmuje ona w swojej opowieści różne perspektywy; nie jest to bynajmniej klasycznie napisana biografia skupiona na faktografii i emocjonalnie zdystansowana do opisywanych postaci.
Są w tej książce momenty, kiedy autorka zdaje się utożsamiać ze sposobem patrzenia na świat Tomasza Beksińskiego. Odnosi się wrażenie, że wypowiada się przez pryzmat jego frustracji, niechęci do świata, nienawiści do ludzi i różnych przejawów życia wspólnotowego. Trudno wszak stwierdzić, czy jest to świadomy zabieg literacki autorki, swoiste wciągnięcie czytelnika w orbitę myśli Tomka, próba pokazania tego, jak on mógł myśleć, czy też Grzebałkowska rzeczywiście doświadcza momentami poczucia zbieżności niektórych swoich emocji i doświadczeń z życiem wewnętrznym opisywanej postaci.
Demoniczny malarz i autodestrukcyjny syn
Dla mnie lektura opowieści o Beksińskich była doświadczeniem uświadamiającym nie tylko w zakresie historycznym: pokazania kolorytu epoki drugiej połowy XX wieku w Polsce. To też (a może przede wszystkim) doświadczenie uświadamiające, kim właściwie byli ci „przeklęci” Beksińscy, a także zderzenie się z pewnym stereotypem tych postaci, wykreowanym dla szerokiego grona odbiorców przede wszystkim przez znakomity film Jana Matuszyńskiego „Ostatnia rodzina”. Opowieść o losach legendarnych już osób – „demonicznego” malarza i jego autodestrukcyjnego syna – łatwo bowiem ubrać w kostium pewnych utartych, schematycznych wyobrażeń. Naczytałem się wiele różnych, skrajnych interpretacji losów rodziny Beksińskich – od twierdzeń o tym, że była ona opętana, aż do przeciwległej, psychologicznej opowieści o jej dysfunkcyjności. Podobnie malarstwo Beksińskiego jest interperetowane niezwykle szeroko: oceniane nieraz jako skandaliczne, perwersyjne, pornograficzne, a z drugiej strony traktowane jako malarstwo religijne (wszak jego lejtmotywem jest krzyż).
Tajemnica pozostaje Grzebałkowska unika w swojej książce tych wszystkich łatwych kategoryzacji, zamknięcia swoich bohaterów w szufladkach z konkretnymi podpisami. Największą mocą książki jest to, że po jej przeczytaniu poczucie tajemnicy wzrasta, nie maleje, a odbiorca, jeśli liczył na jakieś rozwiązanie „sprawy Beksińskich”, czuje że ta „sprawa” jest o wiele głębsza niż sensacyjno-skandaliczny mit o bohaterach. Grzabałkowskiej udaje się z historii osób nietuzinkowych, można by powiedzieć „dziwacznych”, niebędących reprezentatywnymi dla społeczeństwa, ułożyć opowieść uniwersalną, która dotyka zmagań każdego człowieka z rzeczywistością. Jest w tym jakiś wymiar opowieści o ludzkim losie w ogóle. Czytamy historię Beksińskich i przeglądamy się w niej, odkrywając – nieco zszokowani – podobieństwa między sobą a bohaterami, a w ich życiu jakiś odblask własnych życiowych doświadczeń. Dzięki temu książkę czyta się tak dobrze – daje ona możliwość utożsamienia się z opisywanymi postaciami, zaangażowania w ich życiowe dylematy, przejścia razem z nimi przez czyściec egzystencjalnych, granicznych przeżyć.
Beksiński jak ja
Skoro książka „Beksińscy. Portret podwójny” nie rozwiązuje tajemnicy bohaterów, to może nie jest warta przeczytania przez tych, którzy na to przede wszystkim liczą? Nie sądzę. Mimo że jest w niej poczucie nieprzenikalności, niemożności zrozumienia losu drugiego człowieka, łatwego jego podsumowania, to są jednak w niej liczne wskazówki do odpowiedzi na dwa najistotniejsze chyba pytania. Pierwsze z nich brzmi: czemu Zdzisław Beksiński „tak” malował? Drugie zaś jest następujące: dlaczego jego syn mizantrop nienawidził świata tak bardzo, że podjął wiele prób samobójczych – w tym ostatnią udaną. Grzebałkowska właściwie niczego czytelnikowi wprost nie sugeruje, pokazuje nam jedynie pewne tropy interpretacyjne.
A więc to, że za malarstwem Beksińskiego stoją zarówno jego dziecięce doświadczenia wojenne, jak i zetknięcie się z określoną literaturą (np. Edgarem Allanem Poe czy Carlem Gustavem Jungiem), ale również fascynacja duchowością z odcieniem magicznym, okultystycznym. Rozbrajająca jest przy tym opowieść samego Beksińskiego o tym malarstwie, całkowicie negująca wszelkie interpretacje jego twórczości. Ostatecznie jego postaci wyłaniającej się z przekazu autorki tkwi jakiś bezbrzeżny smutek człowieka doświadczającego porażającego poczucia pustki egzystencjalnej, podchodzącego do życia swojego i bliskich z pozycji obserwatora, analityka. Jednocześnie to postać wybitnego erudyty (z pewnością sam Beksiński bardzo ironicznie podszedłby do takiej oceny swojej osoby), niezwykle celnie i zabawnie podsumowującego działania krytyków sztuki.
Z pewnością tekst ten nie przedstawia wyczerpująco książki Grzebałkowskiej – jest jedynie nawiązaniem do jej treści, szkicem na jej temat. Zapewniam jednak, że na czytelnika „Beksińskich. Portretu podwójnego” czekają rozmaite przyjemności. Dla mnie tymi z najwyższego rejestru było odkrywanie opowieści o czasach PRL-u. Nie ma w tej opowieści obowiązkowego, wydawałoby się, odniesienia do polityki, określania postaci przez ukazanie ich stosunku wobec komunizmu. Jest za to obserwowanie losu ludzi niezakorzenionych, oderwanych od jasnego, zrozumiałego świata wartości, żyjących w świecie iluzji, nierzeczywistości (i chyba niezdających sobie do końca z tego sprawy), których istnienie wyrażało się poprzez sztukę. W przypadku Zdzisława Beksińskiego było to malarstwo, a w przypadku Tomasza Beksińskiego – muzyka.
Daniel Chemycz
You must be logged in to post a comment.