Wyrzucenie z pamięci wiedzy o uczynionym złu przychodzi człowiekowi bardzo łatwo. Bolesny jest jednak proces jej przywracania i uznania swej winy. Arcydzieło Ingmara Bergmana „Tam, gdzie rosną poziomki” doskonale ten proces pokazuje.
Przebudzenie
Wytrawni spowiednicy wyposażeni w wiedzę psychoanalityczną wiedzą doskonale, że penitent często oskarża się chętnie o jakiś drobny grzech, aby ukryć grzech prawdziwy, potężniejszy, będący korzeniem pozostałych jego grzechów. Innym świadectwem zamazywania własnego zła jest przykład wielkich zbrodniarzy wojennych, którzy potrafią do końca życia mieć czyste sumienie. Wydaje się, iż w jakiś dziwny sposób usunęli oni ze swej pamięci i świadomości swoje nieludzkie czyny.
Taka operacja usunięcia pamięci o wyrządzonej innym krzywdzie dotyczy jednak każdego człowieka. Człowiek może bowiem tak doskonale usunąć ze świadomości pamięć o swej winie, iż we własnym odczuciu jest najpoczciwszym z ludzi, jacy kiedykolwiek stąpali po ziemi.
*
O głównym bohaterze filmu Ingmara Bergmana „Tam, gdzie rosną poziomki” – zbliżającym się do osiemdziesiątki profesorze Izaaku Borgu (w tej roli Victor Sjöström) – nie można było powiedzieć, że był złym człowiekiem. Jego sumienie też nic mu nie wyrzucało. Całe jego życie było bowiem wypełnione ciężką pracą.
Budząc się rano Borg dokonuje krótkiego podsumowania swego życia. Uważa je za w pełni udane, przypisując sobie jedynie drobne wady takie jak pedantyzm czy zrzędliwość. Uważa siebie obecnie za dobrotliwego starca, mówi: „Nie skrzywdziłbym nawet muchy”.
Teraz, gdy jego życie zbliża się do kresu ma odebrać w katedrze w Lund wyróżnienie za pięćdziesięciolecie pracy lekarskiej. Wydawać by się więc mogło, że umrze „stary i syty dni”. W ciągu jednego jednak dnia życie jego wywróci się, a on przejdzie przez bolesny czyściec swej świadomości i pozna swoją główną życiową winę.
Wszystko to zainicjuje bardzo nieprzyjemny sen, w którym na ulicach opuszczonego miasta Borg widzi jadący bez woźnicy karawan, z którego wypada trumna. Gdy zbliża się do niej i odsuwa pokrywę dostrzega tam siebie. Borg z trumny wyciąga rękę do przerażonego żywego Borga. Następuje szarpanina.
*
Skoro czyste sumienie nie świadczy o naszej niewinności, to jak możemy odpokutować za wyrządzone zło, o którym zapomnieliśmy. Zło zapomniane przez nas nie przestaje być przecież złem. Prędzej czy później trzeba będzie ponieść za nie konsekwencje.
Idea sądu ludzkich uczynków, bo o tym w sumie mowa, występuje w prawie wszystkich religiach i wierzeniach. Ideę tę podzielał też Platon w dialogu „Fedon”, przeniknięty w tym względzie teologią orficką. Idea ta wydaje się być czymś tak naturalnym, iż powraca w mniej lub bardziej zeświecczonej formie również we współczesnej kulturze, szczególnie u jej najwybitniejszych twórców. U Ingmara Bergmana w filmowej opowieści o profesorze Izaaku Borgu zatytułowanej „Tam, gdzie rosną poziomki” staje się ona nicią przewodnią całego arcydzieła. Bergman przenosi w życie doczesne profesora Izaaka Borga bolesny czyściec (znany dobrze z nauki chrześcijańskiej). Zdaniem bowiem szwedzkiego reżysera los człowieka rozstrzyga się tu i teraz.
Poznanie
Skoro jednak człowiek potrafi sam siebie tak zakłamać, iż już w pewnym momencie traci rzeczywiście jasny ogląd zła, które świadomie uczynił, to czy i jak można go osądzać? Jak w ogóle dotrzeć do niego? Jak pokazać, iż swoim postępowaniem bądź zaniechaniem uczynił innym zło? Czy można rozłożyć bezradnie ręce i ubolewać nad słabością natury ludzkiej, czy wytłumaczyć wszystko nieszczęśliwym dzieciństwem i innymi przykrymi życiowymi doświadczeniami? Takie podejście rujnuje jednak zasadę oceniania ludzkich czynów i karania za nie, rujnuje przez to zasady współżycia społecznego. (Nie ma więc już winnych, są tylko chorzy i nieszczęśliwi, jak chciał Wielki Inkwizytor z „Braci Karamazow” Dostojewskiego.) Dlaczego jednak przeciwko temu burzy się nasze poczucie elementarnej sprawiedliwości, która nie żądając zemsty czy wyrównania rachunków domaga się jednak opartego na prawdzie rozliczenia świadomie popełnionych ludzkich czynów? Czy zamazywanie indywidualnej odpowiedzialności nie deprecjonuje w gruncie rzeczy osoby ludzkiej, godząc przede wszystkim w jej wolność i zdolność do samostanowienia?
*
Jadąc ze swą synową Marianną do Lund profesor Borg prowadzi z nią zdawkową rozmowę, ale jego towarzyszka podróży, zbolała i cierpiąca – wracająca do domu po rozstaniu z mężem – przekazuje mu powoli pewną gorzką prawdę, którą może dawniej by zignorował lub zlekceważył, ale teraz, po swym śnie jest jakby wewnętrznie pęknięty.
Synowa mówi mu: „Jesteś całkowicie bezwzględny i nigdy nie słuchasz nikogo poza sobą. Ale chowasz to wszystko poza staroświeckimi manierami i urokiem. Jednak pod swą życzliwą powłoką jesteś zimny jak lód”. Znamienne jest tu słowo „powłoka”, gdyż ujmuje istotę życiowej winy Borga, której jeszcze on nie dostrzegł – zamknięcie się w pancerzu swojego egoizmu, chłodu i nieczułości. Sen rozpoczął przebijanie tego pancerza, synowa swymi uwagami kontynuuje ten proces. To ona też celnie ujmuje główny stan uczuciowy Borga „jesteś zimny jak lód” – zimno, chłód pojawi się jeszcze wielokrotnie jako opis osoby Borga.
Coraz bardziej zwykła podróż samochodem staje się drogą w przeszłość i w głąb siebie. Jakby dano Borgowi przeżyć w ciągu jednego dnia całą przeszłość, aby miał możliwość akceptacji bądź przemiany swego życia.
Wizyta w opuszczonym domu rodzinnym i na poziomkowej polanie pozwalają Borgowi wejść we wspomnieniach w sielski kraj dzieciństwa, ciepła, szczerości, bezpośrednich relacji międzyludzkich – Borg widzi swój raj. Może po to, by zobaczyć, jak daleko odszedł z niego w swoim życiu?
Z kolei napotkani na stacji benzynowej dawni pacjenci Borga, którzy znali go w młodości mówią, że był najlepszym doktorem na świecie i chcą jego imię nadać swemu dziecku. Ci ludzie „pamiętają jego dobroć”. Borg mówi do siebie: „Być może powinienem tutaj zostać” – następuje dalsze zdzieranie pancerza, już wyraźniej Borg poddaje w wątpliwość kształt swego życia.
*
Poznanie prawdy lub winy własnego życia to złożony proces. Człowieka musi wpierw coś wytrącić z naturalnego stanu bycia. Tak jak stało się z życiem św. Augustyna, gdy po śmierci przyjaciela tak opisał swój stan: „I stałem się sam dla siebie wielkim problemem”.
W przypadku Borga był to sen-ostrzeżenie, sen-zapowiedź-śmierci. Od tego momentu zostało mu (w nim) postawione jakieś ważne pytanie i jakby coś w nim samym domagało się odpowiedzi. W sensie psychoanalitycznym można tu mówi o podświadomości, której treści nieprzyjemne dla ego chcą wydostać się na światło. I w końcu wydostaną się. Życie Borga w ciągu tego jednego dnia zmieni się rzeczywiście całkowicie, a sam Borg wydostanie się z pancerza, który zbudował wokół siebie i usłyszy straszną prawdę o sobie. Jej poznanie jest jednak pierwszym warunkiem pogodzenia się z sobą i swoim życiem, co jest jakimś świeckim odpowiednikiem zbawienia.
Jeżeli takie pogodzenie jest naprawdę głębokie i szczere, jeśli jasno nazwane jest ludzkie zło i jest szczera chęć poprawy, to takie poznanie samego siebie może być – już w duchu religijnym – uznane za początek zbawienia. Tak sądził wielki mistrz duchowy starożytności chrześcijańskiej Ewagriusz z Pontu: „Poznanie samego siebie, początkiem zbawienia”.
Przerażenie
Ważnym etapem podróży Borga jest wizyta u matki, osoby niezwykle żywotnej, ale i nieprzyjemnie oschłej. Synowa powie później profesorowi, iż jego matka jest „zimna jak lód, bardziej odpychająca niż śmierć”. W czasie przeglądania u matki pamiątek z dzieciństwa Borg dostrzega zegar bez wskazówek, który zapamiętał ze swego porannego snu. Koło powoli się zamyka. Izaak Borg coraz bardziej zbliża się do źródła.
Kluczowa, najbardziej porażająca scena filmu rozgrywa się ponownie we śnie-wizji, podczas której Izaaka Borg zostaje poddany egzaminowi. Początkowo wygląda to na rodzaj matury czy egzaminu lekarskiego, ale powoli staje się jasne, iż ocenie podlega tu całe życie profesora. Padają słowa: „Został pan oskarżony o przestępstwo!”. Pomniejsze jego winy, które wymienia beznamiętnie sędzia to „gruboskórność, samolubstwo, bezwzględność”. Za chwilę ma jednak usłyszeć główne oskarżenie. Borg staje się całkowicie bezradny, zachowuje się niczym dziecko, które nie rozumie zaistniałej sytuacji.
Oskarżenie przeciw Izaakowi Borgowi wniosła jego żona, która zmarła przed trzydziestu laty. Teraz jej mąż ma zostać z nią skonfrontowany. Borg potulnie idzie za sędzią. Stają za drzewami. Na polance Borg, tak jak kiedyś, widzi swą żonę w czasie zdrady małżeńskiej, ale istotna nie jest tu sama zdrada, lecz słowa żony zrozpaczonej od dawna jego obojętnością i chłodem. Sama zdrada zanika pod ciężarem oskarżeń kierowanych pod adresem Borga. To jego brak miłości, chłód i obojętność unieszczęśliwiły żonę, to trwając w nich stał się nieczuły i „zimny jak lód”.
*
Borgowi wydawało się, że zapomniał żonę, która nie żyje od trzydziestu lat, a wraz z nią wszystkie nieprzyjemnie dla siebie fakty i wspomnienia. Ale jednak zapamiętał tę jedną scenę, która żyła na dnie jego świadomości i nurtowała go, niepokoiła i ostatecznie przebiła się do świadomości. Wraz z nią objawiła mu się prawda o nim samym. Prawda bezwzględna, ale jednak dająca nadzieję na uzdrowienie. Może i każdy z nas, zdaje się pytać Bergman, ma w sobie takie jedno wspomnienie, strzęp pamięci, który może stać się punktem zwrotnym w przemianie życie, jeśli dotąd było ono życiem zafałszowanym, urojonym, podporządkowanym tylko pielęgnowaniu dobrego mniemania o sobie. Ta wiara Bergmana w człowieka i jego zdolność poznania siebie jest tu niemal chrześcijańska. Bo oto, mówi Bergman, jest szansa na przemianę (nawrócenie) życia dla każdego, szczególnie dla tych (czy nie jest to większość z nas?), którzy zapomnieli o swym głównym „przestępstwie”, kryjąc się pieczołowicie w jakiejś kryjówce przed prawdą o sobie. Dla Borga największą kryjówką była miłość do nauki – główny, piękny cel życia, faktycznie zaś wielki schowek egoizmu. Z każdej kryjówki można się jednak wydostać.
Izaak Borg, który po przebudzeniu się rano miał świetny nastrój i deklarował, że nie skrzywdziłby nawet muchy, już po południu osądzając siebie w czasie wizji-sądu stwierdza oschłość uczuciową i przechodzi wszystkie stadia spowiedzi katolickiej: rachunek sumienia, żal za grzechy, spowiedź, zadośćuczynienie, przebaczenie.
Zrozumienie
Po męczącym śnie-sądzie Borg zwraca się do towarzyszącej mu synowej ze słowami, iż czuje, jakby coś chciało mu powiedzieć prawdę, której nie chciałby nigdy usłyszeć. Jaką? – pyta synowa. Że nie żyję, chociaż żyję – odpowiada Borg. Czyżby życie Borga było do tej pory śmiercią, życiem w systemie schowków, pancerzu ogradzającym go od innych ludzi?
Po wizji-sądzie Borg jest jakby przemieniony. Uważniej słucha synowej i co najważniejsze zaczyna rozumieć jej punkt widzenia. Ona zaś zdradza mu, iż powodem jej wyjazdu z domu był spór o dziecko, które poczęło się w jej łonie, a którego nie chce jej mąż Evald. Słowa synowej ukazują trafność wyroku, który profesor usłyszał w czasie swego sądu: „Widziałam ciebie z twoją matką i ogarnął mnie strach. (…) Pomyślałam: to jest jego matka. Stara kobieta, zimna jak lód, bardziej odpychająca niż śmierć. A to jest jej syn. Pomiędzy nimi są lata świetlne. On mówi o sobie, że jest żywym trupem. Więc i Evald wyrósł na samotnego, zimnego i martwego. Wtedy pomyślałam o dziecku wewnątrz mnie. Wokół mnie, nie ma niczego poza zimnem i śmiercią… i samotnością. To musi się kiedyś skończyć”.
Chłód i oschłość Borga dostały mu się zatem poniekąd w spadku po rodzicach, ale nie jest to okoliczność usprawiedliwiająca jego własne życiowe wybory. Za nie, i tu znów odzywa się w filmie duch chrześcijański, odpowiedzialny jest w pełni tylko poszczególny człowiek. I tłumaczenie się trudnym dzieciństwem czy innymi uwarunkowaniami nie ma wielkiej mocy, bo każdy wychodzi przecież z pewnych uwarunkowań, ale nigdy z takich, które go bez reszty wiążą i odbierają wolność.
Po rozmowie z synową widać, iż Borg, pierwszy może raz od lat, zaczyna coś czuć, rozumieć, współczuć. W tym momencie chyba uznaje też w sercu prawdę o sobie i przyjmuje swoją winę. Nie dzieje się jednak nic spektakularnego (to nie Hollywood), może trochę twarz Borga się wypogadza i uspokaja, może z większym ciepłem patrzy na swą synową. Wieczorem wprawia też w zadziwienie swą służącą, gdy mówi: „- Panno Agdo, przepraszam za dzisiejszy ranek. – Jest pan chory, profesorze? – odpowiada ona”. Główna przemiana dokonała się jednak w sercu starego lekarza. Usypiając widzi we wspomnieniach rodzinny dom i machających mu z oddali rodziców. Uśmiecha się.
Bartosz Wieczorek
You must be logged in to post a comment.