Współczesna rodzina – mała, składająca się z rodziców i jednego-dwojga dzieci – jest zatomizowana, oderwana od szerszego społecznego kontekstu. Osamotnieni rodzice, pozostawieni „samym sobie”, w warunkach osłabienia wpływu państwa i Kościoła, tracą swój autorytet. Często nawet nie potrafią wywiązać się z obowiązków wychowawczych.
Wychowanie. Ech… Nie jest łatwo. Świat zmienia się tak szybko. Zmieniają się obyczaje, mody, ale i te głębsze wymiary kultury: wartości, normy. A więc to, co jest dla nas najważniejsze w życiu, i sposoby, by to osiągać. Młodzi szybciej podążają za tymi zmianami – starsi obstają przy wartościach, które uważają za cenne, i szukają sposobów, żeby je młodym przekazać. Bo to wcale nie jest proste.
Coraz trudniej przekazywać wartości
Weźmy przykład z ostatnich miesięcy, zwłaszcza tygodni. Na naszych oczach rozgrywa się potężny kryzys polskiego Kościoła. Młodzi odmiennie, niż starsze pokolenia, reagują na kryzysowe wydarzenia. Coraz częściej odchodzą, nie tylko od Kościoła, również od wiary w ogóle. Cierpią z tego powodu rodzice, dziadkowie: tyle wysiłków, by przekazać młodym wiarę, wydaje się, że poszło na darmo…
Coraz trudniej jest nam przekazać swoim dzieciom własne wartości. Do niedawna rodzina była bardziej jednością, a dzieci częściej robiły to, co dorośli domownicy. Najwyżej później, już jako osoby dorosłe, dzieci dokonywały swoich własnych, często odmiennych niż rodzice wyborów. Dziś częściej pozwalamy nastolatkom na oryginalny wygląd, rewolucyjne poglądy, liberalne obyczaje czy rezygnację z religijnych praktyk. Szanujemy ich autonomię i prawo wyboru. Ale czy nie jest to dla nas trudne? Patrzeć, jak dziecko odrzuca drogie nam wartości? Gdzie podział się autorytet rodziców, ich powołanie do kształtowania nowych pokoleń, podkreślane od zawsze przez Kościół i państwo?
Gdy dzieci uczą dorosłych
Dzieci, aby zrozumieć otaczający świat, potrzebują przede wszystkim kontaktu ze sobą. Tym bardziej w społeczeństwie współczesnym, w którym tak szybko następują zmiany techniczno-kulturowe. Dlatego, wedle typologii antropolożki Margaret Mead, dla nowoczesności typowa jest kultura kofiguratywna, w której dzieci przede wszystkim uczą się zasad społecznych od innych dzieci – a nie od dorosłych. Dziś wszystkim zawładnął Internet – i tam też przenieśli się rówieśnicy. Już nie podwórko, ale portale społecznościowe wychowują nasze pociechy. To tłumaczy, dlaczego spędzają tam one tyle czasu.
Co więcej – w szybko zmieniającym się społeczeństwie starsi… stają się mniej kompetentni kulturowo od młodszych! To zupełnie odwraca kierunek socjalizacji – rodzice bowiem coraz częściej muszą uczyć się od własnych dzieci. I to nie tylko obsługi komputera, ale też wartości, które stają się ważne w pokoleniu dzieci, a które dla rodziców są nowe: jak asertywność, przedsiębiorczość czy samorealizacja. Ten etap kultury, określany przez Margaret Mead mianem kultury prefiguratywnej, bardzo osłabia pozycję rodziców i innych dorosłych względem pozycji dzieci.
Dorosłym coraz trudniej jest więc utrzymać autorytet, i coraz trudniej kształtować nowe pokolenia. Ich rola jest bardziej ograniczona. A przecież, poza nowymi prądami, wciąż w pozostaje do przekazania wiele dobrych tradycji, wartości! Nie istnieje kultura bez ciągłości, bez przekazywania dziedzictwa.
Wielu socjologów mówi, że tak naprawdę rodzice mogą wpływać na swoje dzieci jedynie w ten sposób, że kontrolują ich szkoły i grupy rówieśnicze. Czy to nie za mało? A co, jeżeli jedyną rzeczą, którą mogą zrobić rodzice w sprawie wychowania swoich dzieci, jest posłanie ich do dobrej szkoły i przypilnowanie, by za dużo czasu nie spędzały w osiedlowym gangu?
Rodzina w sidłach grup społecznych, czyli jak być powinno
Dlaczego rodzice coraz częściej są bezradni, gdy idzie o wychowanie dzieci? Oczywiście można mówić o braku przygotowania pedagogicznego czy psychologicznego. Ale przecież w wiekach minionych takiej wiedzy nie było w ogóle, a już na pewno nie była tak upowszechniona jak współcześnie, gdy zasypują nas podręczniki psychologiczne w rodzaju: „Jak wychować dziecko”. Wynikałoby z tego, że rola rodziców w wychowaniu nie zależy wyłącznie od ich indywidualnych predyspozycji i wiedzy. Odpowiedź na pytanie o przyczyny osłabienia wychowawczej roli rodziców znajdziemy w teoriach socjologicznych. Już w latach 20-tych XX wieku nasz rodzimy słynny socjolog, Florian Znaniecki, podejmował problem kryzysu rodziny i kryzysu wychowania. W dziele pt. „Socjologia wychowania” dokonał trafnej charakterystyki zjawisk społecznych, które za jego czasów pojawiały się dopiero w zalążku, by dziś przybrać ogromny rozmach.
Według Znanieckiego wychowanie jest zjawiskiem społecznym nie tylko dlatego, że przebiega wśród ludzi, że kształtowane jest w społecznych relacjach pomiędzy wychowawcami a wychowankiem. Przede wszystkim trzeba dostrzec, że proces ten jest „zawładnięty” przez grupy społeczne – i taki jest naturalny przebieg rzeczy. Interesem grup społecznych jest przetrwanie (w podobnym sensie, jak przetrwanie w przyrodzie), a więc zdobycie nowych członków w miejsce członków odchodzących, którzy przyjmą i będą kontynuować dziedzictwo kulturowe grupy.
Według polskiego socjologa wychowanie przebiega właściwie jedynie wtedy, gdy owe grupy same troszczą się o jego przebieg. W jaki sposób? Otóż tworzą one właściwe instytucje wychowania (np. szkoły), a przede wszystkim kontrolują naturalne środowiska wychowawcze – rodzinę i grupy rówieśnicze.
Znaniecki przytacza z historii czasy wielkich rodów. Wówczas rodzina – podstawowy element rodu – pozostawała od niego silnie uzależniona, powiązana rozmaitymi zależnościami kulturowymi i ekonomicznymi. Dzięki temu była reprezentantem rodu i prowadziła proces wychowania „z ramienia i pod sankcją grupy”. Rodzice dzięki tej symbiozie zyskiwali także autorytet rodu, jego powagę i poparcie! Byli przedstawicielami rodu w procesie wykształcania „przyszłych rodowców”.
Współczesna rodzina – mała, składająca się z rodziców i 1-2 dzieci – jest zatomizowana, oderwana od szerszego społecznego kontekstu. Osamotnieni rodzice, pozostawieni „samym sobie”, w warunkach osłabienia wpływu państwa i Kościoła, nie potrafią wywiązać się z obowiązków wychowawczych. Pisze więc Znaniecki, że choć oczywiście rodzice teoretycznie mogą osiągnąć wychowawczy sukces (pod warunkiem wszakże wielu sprzyjających okoliczności: ich wysokiego poziomu kultury oraz „szczęścia” do dzieci), to jednak zdarza się to nieczęsto. Okazuje się, że rodzice bez „bata nad głową” w postaci rodu, czy innej silnej grupy, rzadko kiedy sprawdzają się w roli wychowawców. W wymiarze ogólnym sytuacja sprzyja wszelkim patologiom rodzinnego życia – rodzice bowiem rzadko kiedy potrafią pokonać niekorzystne strukturalne uwarunkowania. Tutaj upatruje Znaniecki przyczynę coraz częstszych, już w czasach przedwojennych, patologii, jak masowe zostawianie dzieci praktycznie bez opieki.
Jeszcze gorzej rzecz się przedstawia, gdy chodzi o przekaz tradycji, wartości duchowych. Rodzice nie kontrolowani w tej materii ograniczają się na ogół do absolutnego minimum, zabezpieczając jedynie podstawowe interesy dzieci – resztę pozostawiając państwu i jego instytucjom wychowawczym. Rodzice osamotnieni przez społeczeństwo są bezradni.
Znaniecki postuluje więc „roztoczenie opieki nad rodzicami” przez różne grupy odgrywające istotną rolę w społeczeństwie. Ponieważ nie można już marzyć o hegemonii jednej z takich grup – jak w czasach panowania Kościoła lub państwa – rozwiązaniem może być współpraca różnych pomniejszych grup poprzez stawianie rodzicom konkretnych zadań wychowawczych. Jakie miałyby to być grupy?
Potrzeba całej wioski
Owszem, zadania rodzice dostają. Wprost uginają się pod ich ciężarem. Wystarczy, że dziecko ma jakieś problemy, a już rodzice zasypywani są licznymi wymaganiami: od nauczycieli, lekarzy, psychologów, pedagogów. Każdy z tych ekspertów wymaga, by rodzic posiadał wysokie kompetencje w powyższych dziedzinach. Nic dziwnego, że młodzi coraz częściej zastanawiają się, czy podołają roli współczesnego rodzica?
Już Znaniecki pisał, że rola rodziny współczesnej w wychowaniu młodych pokoleń na ogół sprowadza się do tego, aby „nie przeszkadzać” państwu w edukacji szkolnej. Na rolę wychowawczą rodziny zwraca się uwagę jedynie wtedy, gdy dziecko schodzi na drogę przestępczą, znacznie odbiega od normalności. Poza tym – pustka, której większość rodziców nawet nie próbuje uzupełnić. Obarcza się więc rodziców winą za złe zachowanie dzieci – nie pamięta się natomiast o podstawowej zasadzie: podstawowa komórka nie tylko wypełnia obowiązki, ale i wymaga prawdziwej opieki szerszego społecznego tła. Troski grupy, która nie tylko wymaga, ale i wspiera.
Wydaje się, że opieka nad rodziną, jaką postulował Zananiecki, ma miejsce dziś jedynie w pewnych niszach kulturowych, kultywujących mocno własną kulturę, często odmienną od kultury dominującej. Istnieją na przykład religijne stowarzyszenia rodzin, w których postulat ważności rodziny, na ogół gołosłoowny, tutaj poparty jest autentycznym wsparciem moralnym, ideologicznym. Zdarza się, że ludzie wychowują dzieci wspólnie w pewnych środowiskach, na przykład sportowych. Dziecko wówczas bierze przykład nie tylko z własnych rodziców, dajmy na to wspinających się po górach czy podróżujących po świecie rowerem, ale z szerszej grupy, z innych dorosłych i innych dzieci. Takie środowisko bliskich sobie pod względem wartości osób stanowi doskonałe wsparcie dla rodziców wychowujących swoje dzieci. To współczesna „cała wioska” – która jest, jak pamiętamy, potrzebna, żeby wychować jedno dziecko.
Sylwia Kucharska
You must be logged in to post a comment.