Jakie są konsekwencje starzenia się społeczeństwa, które i nas czekają? Znane: coraz większe koszty opieki państwa nad starszymi i coraz dłużej żyjącymi obywatelami, problemy z funduszami emerytalnymi (za mało pracujących), problem przygotowania ludzi starych i reszty społeczeństwa na te zmiany. W świecie współczesnym starość stanowi „problem społeczny”, byt „poprodukcyjny”, łaskawie chroniony przez instytucje opieki.
Jak powszechnie wiadomo, choć nikt jakoś specjalnie nie bije na alarm, w Polsce od kilku lat występuje drastyczny spadek liczby urodzeń. Prostą zastępowalność pokoleń utraciliśmy w 1999 roku. Przed wojną rodziło się milion dzieci rocznie – dziś poniżej 400 tys. To dwukrotnie mniej, niż podczas okupacji (to informacja dla tych, którzy za niską dzietność skłonni są obwiniać recesję). Odtąd – jeśli nie zdarzy się cud – będzie nas coraz mniej: według prognoz ONZ w 2050 roku 32 mln, a w 2100 już tylko 21 mln. Obecnie co piąty mieszkaniec Polski ma 60 lat i więcej – czyli osiągnął wiek uznawany najczęściej przez europejskie statystyki za początek starości. W 2050 takich obywateli będzie już 40 proc.
Przejrzeć się w lustrze starej Europy
Co ciekawe, w porównaniu z resztą Europy wcale nie jesteśmy jeszcze aż tak starym społeczeństwem – zajmujemy pod tym względem średnią lokatę. Prawdziwe stare społeczeństwa to te na Zachodzie Europy. Tam podobno starość widać na ulicy, w barach, w kinach, centrach handlowych. U nas starości nie widać jednak przede wszystkim dlatego, że mamy starość chorą, niesprawną (prawie 90 proc. Polaków powyżej 60 r.ż. cierpi na choroby przewlekłe, jak astma, cukrzyca, choroba wieńcowa), bierną, chowającą się w domach, kościołach, rzadziej – na działkach. Wciąż ciekawostką są dla nas wycieczki ruchliwych, uśmiechniętych japońskich staruszków, zwiedzających co się da. Nauki o społeczeństwie od dawna wprawdzie ostrożnie podchodzą do przepowiadania przyszłości. Jednak demografia – jak czysta matematyka – jest nieubłagana: jeśli, powtórzmy, nie zdarzy się cud (co każdy naukowiec musi mieć na uwadze), zjawiska ludnościowe, których jesteśmy świadkami, spowodują konsekwencje, które już teraz możemy obserwować w krajach „pierwszego świata”. Na marginesie, wydaje się, że wkroczenie na „jedynie słuszną” drogę późnego kapitalizmu, wraz z jego nieodmienną logiką, powoduje zadziwiającą przewidywalność rozwoju społeczeństw. Tym samym zyskujemy historyczne przykłady naszych poprzedników – tych, co byli na drodze przed nami; mamy prawo też przypuszczać, że również my jesteśmy lustrem, w którym przeglądnąć mogą się ci, którzy zostali na starej drodze. Czy nam więc to się podoba czy nie, spójrzmy na Europę zachodnią, na jej kolorowość i wielokulturowość, która mogła nas wcześniej szokować bądź uprzejmie dziwić: spójrzmy na jej problemy etniczne i zobaczmy to, co wedle wszystkich wyliczeń pojawi się u nas najpóźniej za dwadzieścia lat. Spójrzmy na kolorową sportową reprezentację Francji, widoczne mniejszości w innych europejskich krajach – przygotujmy się, że i w naszym ubogim Egipcie znajdzie się niejeden Józef, który w przyszłości walczyć będzie o swoje prawa. To nie kwestia genialności poszczególnych narodów, ale warunków, które znajdują one w nowych światach – przy okazji powodując swoisty „drenaż” własnych ojczyzn, z których odpływają najbardziej zdolne jednostki, pogłębiając jeszcze bardziej nierówności świata.
Zdążyliśmy zapomnieć o problemach etnicznych, który były naszą rzeczywistością przed wojną, kiedy to mniejszości narodowe stanowiły 30 proc. społeczeństwa. Do jakich wzorców politycznych sięgniemy, skoro wiek produkcyjny zaczęło osiągać pokolenie niżu demograficznego, a na emerytury przechodzi wyż lat powojennych? Przewiduje się, że przynajmniej przez kolejne 20 lat na rynek pracy wchodzić będzie podobnie mała liczba młodych ludzi. Za chwilę jedynym wyjściem będzie masowe przyjmowanie do pracy imigrantów. Cała Europa do 2050 roku będzie ich potrzebować co najmniej 40 mln. Przygotujmy się więc do stawienia czoła problematyce imigracji, która co i rusz powoduje konflikty społeczne we Francji, Niemczech i wielu innych krajach Europy. Oczywiście, politykę imigracyjną również przyjmiemy od Europy już gotową – jako jeden z warunków przystąpienia do struktur europejskich.
Stara Europa – stara europeizacja
Jakaż więc to moc Europy, która sprawia, że tak się do siebie upodabniamy, pod względem stylu życia, polityki, problemów, rozwiązań? Rację mają ci, co twierdzą, że istotę Zachodu stanowi przemoc, kiedyś – dosłowna, dziś ukryta i kusząca, nazwana „oswajaniem” obcych i ich „cywilizowaniem”. Choć świat jest wolny od europejskich zapędów kolonizacyjnych, nie pozostaje obojętny wobec fenomenu Zachodu, jego konsumpcji, techniki i stylu życia, jego estetyki. Kobiety Wschodu poddają się operacjom plastycznym, by zmienić rysy twarzy na europejskie – zachodni styl życia święci triumfy w najbogatszych enklawach na całym świecie. Przemoc dosłowna nie jest już potrzebna – wystarczy siła atrakcji.
Nikt z pozoru nie narzuca np. zachodnioeuropejskiego modelu małej rodziny – jego ekspansja jest raczej konsekwencją zachwytu nad wygodnym, konsumpcyjnym trybem życia Zachodu. Coś niebezpiecznie kuszącego i zniewalającego jest w tym, co nazywamy „kulturą europejską”. Nikt przy tym oczywiście nie ma na myśli wielkiej filozofii niemieckiej, literatury francuskiej czy muzyki, ale raczej chodzi o to, ku czemu nas ta „zaborcza” dominująca kultura zaprowadziła – o świat racjonalnej techniki, o zachodni styl życia, wolny rynek rzeczy i idei, zdobycze techniki i wiedzy, na które popyt jest na całym świecie. Konsekwencją jest zaś – mniej istotne, czy nazwiemy to niebezpieczeństwem czy wyzwoleniem – konsumpcja, wszechogarniająca dziś i niezniszczalna potęga. I to ją należy uznać za winowajcę spadku liczby urodzin, który uosabia się w coraz bardziej dziś popularnym modelu rodziny – DINK’s (doubble income, no kids) – rodziny, dla której na posiadanie dzieci zawsze jest za wcześnie. Przy rosnących konsumpcyjnych ambicjach dobrobyt może być po prostu nieosiągalny w pożądanym stopniu nigdy – nigdy też nie można powiedzieć, że oto w końcu gotowi jesteśmy na dziecko.
Oczywiście problemem jest też rzeczywiście niższy przeciętny poziom życia w naszym bogacącym się i rozwijającym kraju. Kobiety, które wyemigrowały na Zachód, rodzą tam więcej dzieci – co pokazuje, że za decyzją o odłożeniu zajścia w ciążę stoją często złe warunki materialne. No ale kiedyś dzieci się po prostu miało, bez większego względu na poziom zamożności. Dziś jednak chcemy żyć na odpowiednio wysokim poziomie. Tak więc poddaliśmy się zachodnim tendencjom – nieświadomie, bez jawnej propagandy, bez przemocy. Nie pomógł zakaz aborcji, nie pomogły reformy przedłużające urlop macierzyński – słabo pomagają nawoływania Kościoła czy program 500+. Proporcjonalnie do wzrostu gospodarczego spada liczba urodzin, zmienia się struktura rodziny, pojawiają się u nas typowe problemy Zachodu – w tym problem z dzietnością.
Tyrania dzieci?
Demografia podsuwa więc nam wizje przyszłości – zmiany w strukturze etnicznej państwa, zmiany w strukturze rodziny, w której osoby wujka, cioci, brata, siostry, należeć będą do rzadkości, a model dużej rodziny odejdzie w niepamiętną przeszłość. Wciąż umacniać się będzie pozycja dziecka – najważniejszej już dziś osoby w rodzinie, której rodzice „winni są wszystko”. Nowoczesna antykoncepcja przyniosła niezwykłą odpowiedzialność za dziecko, niespotykaną dotąd nigdy wcześniej. Dziś jesteśmy właściwymi panami jego losu, jego stwórcami w całkowitym znaczeniu (może poza wypadkiem niepłodności, kiedy to demiurg chce, ale nie może). Najmniejszego, nawet metaforycznego sensu nie ma dziś powiedzenie: „Bóg dał dzieci, da i na dzieci”. Psychologowie mówią o kulcie dziecka, powstałym na bazie antykoncepcyjnej rewolucji: oto rodzice dźwigają na barkach ogromną odpowiedzialność wobec dziecka, dlatego starają się zrobić dlań wszystko, co możliwe. Dużo można pisać o konsekwencjach psychicznych dla takiego „postanowionego dziecka”, w które rodzice „inwestują” – jeśli w dodatku jest ono jedynakiem. Dużo można też pisać o dzisiejszej pladze dzieci – pasożytów, żyjących do 30 i więcej lat z rodzicami, pracujących dorywczo i wszystkie zarobione pieniądze przeznaczających na przyjemności, które obsługuje – w najbiedniejszych nawet krajach – ogromny przemysł. Te „dzieci” – alarmują socjologowie – rosną na egoistów, pełnych roszczeń, niezaradnych i oczekujących nieustannej pomocy od rodziców, dziadków, państwa. To oni troszczyć się będą o nadciągające stare społeczeństwo…
Co zrobimy ze starością? Jakie więc są konsekwencje starzenia się społeczeństwa, które i nas czekają? Znane: coraz większe koszty opieki państwa nad starszymi i coraz dłużej żyjącymi obywatelami, problemy z funduszami emerytalnymi (za mało pracujących), problem przygotowania ludzi starych i reszty społeczeństwa na te zmiany. W świecie współczesnym starość stanowi „problem społeczny”, byt „poprodukcyjny”, łaskawie chroniony przez instytucje opieki – chyba, że mówimy o starości zamożnej, samowystarczalnej (w wielu rozwijających się krajach, również w Polsce, starzy ludzie odgrywają paradoksalnie dużą rolę w naturalny sposób – ich renty i emerytury są podstawą bytu dla dzieci, wnuków i prawnuków). Przed takim patrzeniem na starych ludzi wyłącznie pod kątem przydatności produkcyjnej przestrzega Jan Paweł II w liście apostolskim „Do ludzi w podeszłym wieku” – chodzi bowiem o problem miejsca starego człowieka w społeczeństwie, jego poczucie sensu życia w obliczu utraty wielu zasadniczych ról społecznych, w obliczu logiki pędzącego świata, dla którego starość nie jest już wartością samą w sobie.
Niektórzy widzą przyszłość starości bardziej optymistycznie, prorokując całkowite uniezależnienie się ludzi starych, którzy w przyszłości będą tworzyć w społeczeństwie silne lobby, konkurujące z lobby młodych. Jako jaskółka tego procesu niech posłuży przykład „Partii Szarych” w Niemczech – gdzie rzeczywiście starsze pokolenie zaczyna batalię o swoje interesy i swoją wizję świata. Ba, są nawet tacy, którzy prorokują, że dawną walkę klas zastąpi walka pokoleń. Niezbyt to pocieszająca wizja…
Kiedy tak patrzymy na Zachód, źli czasem, że idziemy drogą już przetartą, że nasze jutro zadziwiająco przypomina ich „przedwczoraj”, a wiele rodzących się na naszych oczach problemów i sukcesów jest już opisanych w podręcznikach ekonomii i socjologii – rodzi się w nas czasem pragnienie, że może nam uda się choć trochę inaczej, że wyprowadzimy w pole prawa historii opanowując to, co najtrudniejsze: uczenie się błędach. Może na przykład inaczej zatroszczymy się o nasze starsze pokolenie – zamiast doskonalić system państwowej opieki, w dobie deficytu tożsamości odkryjemy wartość i sens starości dla współczesnej rodziny? Czy możliwe jest stworzenie kulturowego precedensu „odkrycia dziadka”, tak jak niegdyś Europa odkryła dziecko?
Janina Połomska