Chrześcijaństwo jest religią radości płynącej z przeżywania bezgranicznej miłości Boga do ludzi. Mimo tego wierni, zamiast radości, często prezentują miny raczej poważne, zbolałe, żeby nie powiedzieć cierpiętnicze. Czyż nie jest to antyświadectwo dla osób z zewnątrz?

Czy nie za mało jest też radości i uśmiechu w codziennym życiu Kościoła powszechnego? Nie chodzi rzecz jasna o dołączanie dowcipów do dokumentów papieskich czy opowiadanie żartów przez biskupów w czasie kazań, ale o zasadniczą postawę radości płynącej z wiary. A szczególnym okresem dla wyrażania jej jest Wielkanoc i cały okres wielkanocny.
Humor w służbie wiary
Przyczyną odsuwania humoru z życia chrześcijan jest pewne specyficzne rozumienie chrześcijaństwa jako wiary wymagającej zaparcia się siebie, gruntownej ascezy i zwrócenia całkowicie ku Bogu. Zapomina się niestety przy tym, iż wszystkie wyżej wymienione sprawy nie prowadzą w konieczny sposób do zachowywania smutnego oblicza czy niepozwalania na żarty z własnej osoby. Taki humor nacechowany dystansem do samego siebie prezentował często Jan Paweł II, na przykład wtedy, gdy już jako schorowany i cierpiący człowiek z trudem podszedł do mównicy i półszeptem wypowiedział słynne słowa Galileusza „A jednak się rusza”. Usuwając śmiech, bądź mało go wykorzystując chrześcijaństwo utrudnia sobie głoszenie Ewangelii, albowiem śmiech towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. W starożytnych Chinach uważano, ze dusza wstępuje w nowo narodzone dziecko dopiero wtedy, gdy się ono zaśmieje. Arystoteles z kolei uznał śmiech za cechę wyróżniającą człowieka wśród innych istot. Goethe pisał zaś, iż w niczym innym ludzie nie ukazują swojego charakteru lepiej, aniżeli w tym, co uważają za śmieszne. Wielu badaczy humoru podkreśla jego wymiar społeczny oraz to, ze tworzy on rodzaj wspólnoty, której językiem jest śmiech.
Warto też pamiętać, że w starożytnej Grecji żartowano z wad bogów, z kolei w średniowieczu drwiono z niemoralnego prowadzenia się kleru – stałym tematem żartów byli często mnisi i księża, których wyśmiewano za obżarstwo, pijaństwo, a także za nadmierne bogacenie. Do wyśmiewania chciwej hierarchii kościelnej wykorzystywano nawet utwory parodiujące tekst Ewangelii. W okresie Reformacji katolicy i protestanci wyśmiewali często nawzajem swoje poglądy. Śmiech w łonie religii zapewniał jej wyznawcom pewnego rodzaju odprężenie psychiczne i emocjonalne, wywołane ciągłym stresem wynikającym z wymogu przestrzegania przykazań religijnych.

Śmiech diabelski czy anielski?
Chrześcijaństwo jako religię smutku, wrogą śmiechowi utrwala w różnych stereotypach kultura współczesna. Sztandarowym tego przykładem jest film „Imię Róży” na podstawie powieści Umberto Eco, w której stary mnich broni zaciekle ujawnienia „Poetyki” Arystotelesa, która zwiera ustępy poświęcone zagadnieniu śmiechu. Dla mnicha bowiem śmiech jest rodzajem grzesznej pokusy i głupoty. Lęki mnicha płyną głównie z możliwości złego wykorzystania śmiechu, przykładowo do wyszydzenia rzeczy świętych bądź odwrócenia człowieka od spraw ostatecznych ku marnym błahostkom. Uczony franciszkanin prezentuje w filmie stanowisko przeciwne, uważając śmiech za element prawdziwej postawy chrześcijańskiej.
Posługiwanie się żartem nie było bowiem nigdy do końca obce samemu duchowieństwu. Człowiekiem radości i nietuzinkowego poczucia humoru był św. Filip Neri. W czasie spowiedzi u niego pewna kobieta dowiedziała się, że grzeszyła nosem. „Jak to nosem? Czy można zrobić nim coś złego?” – zapytała. „Ano tak, można. Wtykając go w nieswoje sprawy” – wyjaśnił jej święty. O stałej potrzebie obecności humoru w chrześcijaństwie przekonany był słynny nawrócony Chińczyk John Ching-Hsiung Wu , który w książce „O radości” pisał: „Zawsze uważałem, że humor jest istotną częścią składową doskonałości chrześcijańskiej. Człowiek z humorem śmieje się z samego siebie, kawalarz śmieje się z innych. Kawał ze swej istoty jest czymś pogańskim, humor zaś jest czymś chrześcijańskim. Diabeł, być może, posiada dowcip, ale na pewno nie ma humoru. W kawale tkwi bowiem coś ostrego, trującego; wokół humoru unosi się natomiast coś łagodnego, przyjaznego. Łagodność jest drzewem sięgającym korzeniami pokory; jest drzewem nawadnianym przez humor”.

Święty śmiech
Poczucie humoru jest też doskonałą oznaką pokory – kto umie się śmiać, żartować z siebie, nie jest na pewno skupiony na sobie, nie uznaje siebie za centrum świata. Doskonale rozeznaje też swoje możliwości w stosunku do Bożych wymagań. Gdy pewien protestancki pastor, pragnąc upewnić się, jakie są granice łagodności św. Franciszka Salezego, zadał mu pytanie: „Co byś zrobił, gdyby ktoś Cię spoliczkował?”, święty biskup odpowiedział: „Wiem doskonale, co powinienem zrobić, ale nie wiem, co bym zrobił”.
Humor i śmiech daje niezbędne poczucie dystansu, także wobec spełnianych przez siebie, choćby najbardziej ważnych, funkcji. Człowiek wierzący wie bowiem doskonale, iż tak naprawdę nie od jego woli i wysiłku zależy sprostanie pełnionym obowiązkom. Dał temu wyraz choćby kardynał Ercole Consalvi: kiedy Napoleon zagroził, że zniszczy papiestwo i cały Kościół, kardynał nie zdradzając żadnego poruszenia, skwitował: „To się nie uda, Wasza Wysokość. Nie zdołaliśmy tego zrobić przez osiemnaście wieków my, księża, naszymi błędami i słabościami, a Wasza Wysokość chciałbyś to zrobić sam w kilka lat?”.
Humor pozwala też czasem doskonale wybrnąć z niezręcznych pytań i w delikatny sposób pokazać, iż nie zostały one postawione właściwie. Kiedy pewna wdowa, niepocieszona w bólu po stracie męża, pytała św. Jana Vianney’a: „Czy mój mąż jest w czyśćcu?” w odpowiedzi usłyszała: „Córko moja, nie wiem, nigdy tam nie byłem…”.
Także współcześnie teologowie dostrzegają wartość humoru.. Ojciec Wacław Hryniewicz napisał: „Wiara nie wyklucza radości, humoru i śmiechu. Jest rozbłyskiem boskiej iskry w człowieku, rozjaśnieniem drogi. Rozpromienia ludzkie oblicze. Ratuje przed poczuciem absurdalności świata. (…) Świat, z którego wypędzono by radość i śmiech, byłby światem ponurym i zniechęcającym”.
Oto jeden z „kwiatków” Jana Pawła II: „Jeden z watykańskich prałatów chciał się nauczyć polskiego, więc sprowadził sobie nasz elementarz. Nauka była jednak tak pospieszna, że kiedy chciał się nową umiejętnością pochwalić przed Ojcem Świętym, coś mu się pomyliło i zamiast: „Jak się czuje Papież”, rzekł: „Jak się czuje piesek?”. Papież spojrzał na niego zdumiony, po czym odpalił: „Hau, hau”.
Bartosz Wieczorek
You must be logged in to post a comment.