Szkoły zamknięte na głucho do Wielkanocy, a może i dłużej. Dla dzieci raj (chwilowo). A dla nas, rodziców? Raj trochę mniejszy. Czy damy radę przetrwać i nie zwariować?

Oczywiście, że damy, ale mam dla Was dwie wiadomości. Dobrą i złą. Najpierw ta gorsza. Magicznej różdżki nie ma. Dzieci są dziećmi i szybko się nudzą. Taki ich urok. A dobra? Nasze pociechy są naprawdę mądre i całkiem dobrze potrafią zająć się same sobą. Nawet bez wifi i smartfona. Potrzebują tylko pewnych sprzyjających okoliczności. Jakich?
Potrzeba uwagi
Zacznijmy od tego, że dzieci potrzebują czuć, że są dla nas ważne. Mało tego. Co jakiś czas chcą to osobiście sprawdzić i oczekują naszej uwagi. Teraz – kiedy z powodu kwarantanny wszyscy siedzimy w domach – potrzeba uwagi uaktywnia się w nich ponad normę (ale na pewno zauważyliście, że kompletnie znika, kiedy same grają w Fortnite’a albo przeglądają Instagram). Co ciekawe, dzieci wcale nie chcą, byśmy zajmowali się nimi jakoś szczególnie długo, bo – jak łatwo zgadnąć – nami też się szybko nudzą. Tak naprawdę potrzebują naszej uwagi raz na jakiś czas przez kilka, kilkanaście minut. Trochę na zasadzie: „Mamo, zobacz, jak się fajnie sama bawię” albo „Tato, heloł, jestem tu, widzisz mnie?”.
Dziecko-barometr
O potrzebie uwagi wszyscy, oczywiście, wiemy. Więc kiedy nasze dziecko przybiega pokazać narysowanego przez siebie Buzza Astrala, odrywamy się przykładnie od kompa, rzucamy okiem na rysunek i, starając się nie dać po sobie poznać, że wolelibyśmy nadal pisać nasz reforcast, mówimy entuzjastycznie: „Wow! Super, Juleczko. Ekstra rysunek.”
Po czym dodajemy: „Ale wiesz, córciu, że ja teraz pracuję? Zobaczę potem, dobrze?” Działa? Średnio. Julcia jakoś niemrawo cieszy się z naszych pochwał, a chwilę potem oznajmia, że się nudzi i pyta, czy może włączyć komputer.
Czemu? Bo gdybyśmy umieli czytać w jej emocjach, okrzyk „Mamo, tato, popatrzcie!” odczytalibyśmy zupełnie inaczej.
„Mamo, tato, kocham Was. Zależy mi na Was. Dlatego oderwijcie się, proszę, od swoich laptopów (siedzicie nad nimi dłużej niż mi pozwalacie przez cały dzień). Obejrzyjcie dokładnie mojego Buzza Astrala (a nie tylko rzućcie okiem). Zobaczcie, że je pizzę hawajską (te żółte placki na pizzy to ananas). A potem dalej sobie pracujcie. Ja muszę narysować jeszcze Chudego i Pana Bulwę. Bo oni wszyscy razem poszli na tę pizzę, wiecie?”
A tak? Julka jak barometr wyczuła, że choć chwalimy, myślami jesteśmy całą galaktykę od jej Buzza Astrala i pochwały mają ją tylko spławić. Nie dziwota, że odechciało jej się rysować.
Na wyłączność
Parę chwil z rodzicem na wyłączność – o tym marzą nasze dzieci. Na taką „wyłączną wyłączność”. Tylko my, one i ich praca, zainteresowania. Dla nich rysunek Buzza Astrala jest dziś równie ważny jak dla nas ów reforcast, który właśnie robimy. Zresztą nikt nie mówi, że musimy odrywać się natychmiast. Możemy przecież powiedzieć, że zamkniemy jakiś etap pracy i za jakiś czas obejrzymy rysunek dokładnie (ale wtedy nie ma zmiłuj, pilnujemy, by tak się stało).
I jeszcze coś. Naszą Julkę interesuje, czy DOKŁADNIE WIDZIMY to, co ona narysowała. Dlatego pochwały typu „świetnie”, „wow”, „brawo” wcale nie działają tak, jak byśmy chcieli. Są zbyt ogólne, choć oczywiście, sto razy lepsze niż ukryta krytyka w stylu „A czemu narysowałaś czerwone niebo, kiedy ono jest niebieskie?”.
Widzę Buzza Astrala w pizzerii
Dlatego, kiedy już oderwiemy się od tych naszych maili, pamiętajmy – nie zachwyty, ale detale są ważne. Nie na darmo mówi się przecież, że diabeł tkwi w szczegółach. A z tymi szczegółami to idźmy po bandzie. „Ooo, widzę, że lubisz Toy Story… A co on tu je?!… Pizzę? Hawajską?… Jak się nazywał ten jego kumpel w kapeluszu?…” Im więcej pytań, tym lepiej. Im dokładniej opiszecie, co widzicie na rysunku, tym bardziej uszczęśliwicie swoje dziecko. No a jak się już na dobre rozkręcicie, możecie wspiąć się na Himalaje rodzicielskiej uważności. „Widzę, Julciu, że bardzo się starałaś… Buzz Astral nie jest wcale łatwy do narysowania… Bardzo ci dziękuję, że sama tak długo pracowałaś… Pomogłaś mi…”
I absolutnie nie martwcie się, że trochę sztucznie to może brzmieć. Dla naszych dzieci to miód na ich uszy, zapewniam. Wasz Franek, który od godziny układa puzzle gigant, na pewno ucieszy się, jak dostrzeżecie, że ma już ułożone cztery rogi i pół Wieży Eiffla. Mateusz chętnie zademonstruje statek kosmiczny budowany od rana z Lego. Zosia, która musi przeczytać „W pustyni i w puszczy”, z chęcią przyzna się, że woli „Dziennik Cwaniaczka” (też wolę). Z kolei Kajtek, który kupił właśnie Romelu Lukaku, prawdopodobnie marzy, by opisać Wam swój pierwszy mecz z Lukaku w składzie. Nie wiecie, kto to Romelu Lukaku i jaki skład ma Kajtek? Nic nie szkodzi. Po prostu spytajcie. Kajtek z radością Wam wszystko opowie. Ja siedem lat temu nie wiedziałam, kto to jest Leo Messi. Spytałam swojego syna i… świat mi się odmienił. No ale o tym będzie następnym razem. Tymczasem… STAY HOME.
Yvette Żołtowska-Darska
You must be logged in to post a comment.