Zaczęło się od kart Panini z piłkarzami. Mój syn, Milo, miał wtedy 7 lat, był w drugiej klasie podstawówki. Karty kupowaliśmy w kiosku lub empiku po 4,99 za paczkę. Były bajeranckie. Błyszczące. Z fajnymi facetami. Zupełny sztos. Szybko załapałam, że istnieją karty zwykłe (bazowe Team Mates) i mniej zwykłe (tak zwane złociaki jak Key Players czy Goal Machines).
Z Lewandowskim i Beckenbauerem do szkoły
Syn miał na te karty specjalne albumy i pędził do domu wkładać tam nowe zdobycze. Następnego dnia z albumem pod pachą wyruszał do szkoły. Może znacie ten widok? Chłopcy z albumami w rękach wparowują do szkoły i z miejsca informują się nawzajem: „Stary, trafiłem złociaka Ronaldo”, „Ale fart! Ja mam powtórkę Lewego i Legendę Beckenbauera”, „Mnie do całego składu brakuje Ramosa i Varane’a”. Nietrudno było się zorientować, że dwóch piłkarzy wyróżnia się z tłumu. Leo Messi i Cristiano Ronaldo. Milo uświadomił mnie, że pierwszy gra w Barcelonie, drugi w Realu. Że Messi to Argentyńczyk, Ronaldo – Portugalczyk. Potem mój syn dostał Playstation (komunia, a jakże!), pady i słynną Fifę. A że trenował piłkę w klubie, od tej pory mówił już tylko o tym.
Lubił sprawdzać, czy go słucham. Podawał nazwisko piłkarza, a ja mówiłam, z jakiego jest klubu. Albo odwrotnie. Potem odpytywał mnie ze składów, narodowości, pozycji, aż wreszcie pewnego dnia… ”Mama, a ty wiesz, że Messi jest mały. Podobno nie mógł rosnąć. Słyszałaś o tym?” No nie, jakoś nie słyszałam. „A mogłabyś dowiedzieć się, co mu było?” – spytał. Jasne, synku. Przy najbliższej okazji kupiłam „dorosłą” książkę o Messim (innych nie było) i siadłam do lektury.
Opowiesz mi dalej o Messim?
Mieliśmy z Milem swój rytuał – każdego wieczora czytałam mu na dobranoc. Byliśmy na etapie „Mikołajka”, ale tamtego dnia zamiast czytać Gościnnego, postanowiłam streścić młodemu, czego dowiedziałam się o Messim. Wiedziałam już, dlaczego nie rósł (deficyt hormonu wzrostu). Wiedziałam, że musiał brać lekarstwo (sztuczny hormon somatotropina, codziennie przed snem zastrzyk w oba uda) i że było ono bardzo drogie (2 tysiące dolarów za miesięczną kurację przez 5 lat). Bez niego Leo nie osiągnąłby nawet 1,5 metra wzrostu. Rodziny Messich (czworo dzieci) nie było na stać na kurację, ale płaciła za nią firma, w której pracował pan Messi. Niestety w Argentynie wybuchł kryzys i finansowanie wstrzymano. Tata błagał argentyńskie kluby piłkarskie, żeby pomogły, ale wszyscy odmówili. Tyle zmieściłam w pierwszej opowieści.
Następnego dnia Milo domagał się dalszego ciągu, więc wieczorem wróciłam do przerwanego wątku. Opowiedziałam, że pan Messi nagrał video z trikami Leo, a kaseta trafiła do Europy. Do Barcelony! Że tam zachwycili się chłopcem i zaprosili na testy. Że pierwszego dnia testów rówieśnicy Leo szeptali po kątach o „karle z Argentyny”. Wreszcie, że dyrektorzy klubu bali się podjąć decyzję – sprowadzić Leo do Hiszpanii, opłacić kurację i czekać, aż podrośnie.
Trzeciego wieczora kontynuowałam temat. Milo dowiedział się, że po 2 tygodniach testów decyzji nadal nie było. Że załamany pan Messi wykrzyczał szefom Barcelony podczas obiadu: „Odpowiedzcie nam coś wreszcie. Jeśli nie, będę szukał dalej”. I że wtedy jeden z dyrektorów wziął ze stołu papierową serwetkę, na której napisał krótkie, ale jakże ważne zdanie: „Ja, Carles Rexach, zobowiązuję się przyjąć Leo Messiego mimo sprzeciwów w klubie” (serwetkę do dziś można oglądać w muzeum Barçy). W tym momencie spojrzałam na Mila. Byłam pewna, że śpi, więc przerwałam opowieść. I wtedy mój syn na pół przytomnym głosem, z zamkniętymi oczami wymamrotał: „Mamo… Tak fajnie opowiadasz o Messim… Napisz o nim książkę”. Chwilę potem spał w najlepsze.
Rozmawiajmy z naszymi dziećmi
Równo rok później, w maju 2014 roku, ukazała się moja pierwsza książka – MESSI. Mały chłopiec, który został wielkim piłkarzem (a ja miałam za sobą mailową korespondencję z tatą Leo Messiego, który przeczytał to, co napisałam!). Po dwóch tygodniach była na 1. miejscu Top Empiku dla dzieci. Po roku czytelnicy wybrali ją Dziecięcą Książką 2014. W Polsce do dziś sprzedała się w ponad 100 tysiącach egzemplarzy. Ukazała się też w 9 językach obcych, ostatnio w Turcji. Ja zaś zostawiłam korporacyjną karierę i zaczęłam pisać kolejne książki.
Morał? Warto słuchać własnych dzieci. Oczywiście, nie spodziewam się, że po rozmowie z nimi napiszecie od razu książkę, choć w sumie kto wie? Namawiam tylko do bycia ciekawym idoli Waszych dzieci. Messi, Lewandowski, Friz, Blowek, Weronika Sowa, Roksana Węgiel czy Ariana Grande… – dajmy dzieciakom szansę, by pogadały z nami o czymś innym niż szkoła, której w dobie edu-kwarantanny i tak mamy po dziurki w nosie.
Yvette Żółtowska-Darska