Z Mariuszem Wlazłym – jednym z najlepszych siatkarzy świata ostatniej dekady, wielokrotnym mistrzem Polski, mistrzem świata z 2014 r. – rozmawia ks. Andrzej Chibowski.
Czas pandemii nie tylko wyhamował światową i lokalną gospodarkę. Sparaliżował też wiele dziedzin życia społeczno-kulturalnego. Setki tysięcy kibiców stęskniło się za stadionami i halami sportowymi, na których jeszcze do niedawna nasi sportowcy odnosili sukcesy, a my w solidarnym okrzyku „Do boju Polsko” kibicowaliśmy im. Budzi się wreszcie wielki sport. Rodzi się nadzieja na dalsze sukcesy naszych reprezentantów.
Mam dużą satysfakcję, że moim dzisiejszym rozmówcą jest Mariusz Wlazły, jeden z najlepszych siatkarzy świata ostatniej dekady. 155-krotny reprezentant Polski w latach 2005-2014. Mistrz świata z 2014 roku, MVP i najlepszy atakujący turnieju oraz wicemistrz świata z 2006 roku. Złoty medalista mistrzostw świata juniorów. Dziewięciokrotny mistrz Polski oraz siedmiokrotny zdobywca Pucharu Polski. Medalista Klubowych Mistrzostw Świata oraz Ligi Mistrzów. Od 2003 roku zawodnik Skry Bełchatów, a obecnie zawodnik Trefla Gdańsk. Mąż Pauliny Drewicz. Ojciec dwóch synów: 11-letniego Arkadiusza i 4-letniego Tymoteusza.
Panie Mariuszu, jest Pan sportowcem spełnionym. Osiągnął Pan w siatkówce wszystko poza złotym medalem olimpijskim. Wiemy jednak, że nie wszystkie, nawet największe pragnienia są uzależnione jedynie od nas. Uprawianie sportu rozpoczął Pan od pływania. Co sprawiło, że zaczął Pan trenować siatkówkę?
Generalnie to był przypadek. Byłem w trakcie przygotowań do szkolnych zawodów w pływaniu. Przyszedłem na trening siatkówki po mojego kolegę, z którym miałem wystąpić na zawodach pływackich, aby razem z nim iść potem na basen. Zacząłem przyglądać się treningowi i w pewnym momencie zapytałem trenera, czy nie mógłbym się przyłączyć. I tak mi się spodobało, że zostało aż do dziś.
Być może była to kwestia szczęśliwego przypadku albo opatrzność Boża tutaj zadziałała. Kto zauważył w młodym chłopcu niesamowity potencjał siatkarski i kto miał wtedy największy wpływ na Pana rozwój?
Wszystkie osoby, które pojawiły się na mojej drodze miały na mnie ogromny wpływ. Nie chciałbym jednak wyróżniać konkretnej osoby. Każda z nich odegrała istotną rolę w moim sportowym rozwoju. Każdy trener czy każdy kolega, z którym miałem przyjemność grać coś wniósł do mojego sportowego życia.
Kto był Pana sportowym idolem w tej dyscyplinie, zwłaszcza wtedy, kiedy już jako junior zdobywał Pan tytuł Mistrza Świata? Czy ważną rolę odegrali tu „chłopcy Wagnera” – mistrzowie świata z Meksyku w 1974 roku i mistrzowie olimpijscy z Montrealu – 1976 rok? Czy może któryś z nich był dla uzdolnionego juniora siatkarskim wzorem?
Takiego jednego idola nigdy nie miałem. Podziwiałem jednak kilku wielkich siatkarzy za ich umiejętności, za wolę walki i inne cechy, które nie tylko należą do sfery sportowej.
W życiu sportowym trudno wzorować się na jednym zawodniku. Każdy z nas posiada jakieś wady i zalety, więc musiałbym z wielu sportowców wziąć to, co u nich najlepsze i wtedy stworzyć jedną idealną osobę – mego sportowego idola. Na pewno ważna była kadra Wagnera, która zapoczątkowała wielkie sukcesy polskiej siatkówki. Trzeba jednak wyraźnie powiedzieć, że w tamtych czasach wygrywanie niektórych spotkań miało nawet wymiar polityczny. Kadra Wagnera wniosła istotny wkład w nasze sukcesy siatkarskie i myślę, że każdy z nas pamięta, w jakich okolicznościach zdobywaliśmy te tytuły, i jaka była wtedy rzeczywistość polityczna.
Przez wiele lat uważany był Pan za jednego z najlepiej atakujących na świecie. W głosowaniu kibiców został Pan wybrany najlepszym polskim siatkarzem ostatnich 20 lat. Czy sam talent wystarczy, ażeby zdobywać tak zaszczytne tytuły? Czy musi być jeszcze „to coś”, czego nie da się nawet wypracować na treningach – talent, iskra Boża?
Talent jest potrzebny, żeby w ogóle coś zacząć w życiu ciekawego robić, by sprawiało to przyjemność i frajdę. Sam talent jednak nigdy nie wystarczy. Trzeba połączyć go z ciężką pracą, ambicją i motywacją do tego, żeby osiągać wyznaczone cele. Nie schodzić z obranej drogi. W realizacji celu zawsze pojawiają się trudności, jednak zawsze należy trzymać się swojego planu. Bez namiastki talentu ciężko jest wykształcić umiejętności i więcej pracy należy włożyć w ich osiągnięcie. Wiele jest składowych, które wpływają na klasę sportowca: odrobina talentu na pewno, ale i ciężka praca, ambicja, motywacja i wyznaczenie ambitnych celów. Na początku jest zawsze ciężko, ale nie należy się zrażać i poddawać. Tylko takie podejście i taka mentalność przynosi sportowy sukces
Nie musi Pan podawać nazwiska, ale czy zna pan kogoś w polskiej siatkówce, kto miał bardzo duży talent, ale go roztrwonił?
W polskiej siatkówce było wielu zdolnych zawodników, tak jak w każdej innej dyscyplinie sportu. Jednak talent nie zawsze idzie w parze z odpowiedzialnością sportową. I wtedy mówi się o zmarnowanym talencie.
Mistrzostwa Świata w 2014 roku w Polsce. W katowickim spodku przegrywamy w finale z Brazylią pierwszego seta dosyć wyraźnie. Przyznam się, że jako kibic, przestałem trochę wierzyć, że ten mecz będzie można wygrać. Co stało się w szatni i co zafunkcjonowało lepiej w Waszej siatkarskiej mentalności na boisku, że drużyna uwierzyła w sukces i odniosła fenomenalne zwycięstwo?
W sukces na tych mistrzostwach wierzyliśmy od samego początku i wiedzieliśmy, że możemy wygrać każdy mecz. Nie zawsze wszystko układa się na boisku tak, jak to sobie zaplanowaliśmy. Pamiętajmy, to były przecież mistrzostwa świata. Przyjechali sami najlepsi i każda drużyna chciała wygrać. Nikt niczego nie dał nam na boisku za darmo, a więc o każdy punkt trzeba było toczyć heroiczny bój. Istotną sprawą było to, że w pewnym momencie tego meczu zaczęliśmy się bawić tą grą. Zaczęła ona nam dawać przyjemność. Nie myśleliśmy wtedy o wyniku i to wpłynęło na poziom naszej gry, niekonwencjonalne zagrania, którymi zaskakiwaliśmy nawet Brazylijczyków.
Czy można podejść do ważnego meczu tak, żeby jeszcze dawał on przyjemność?
Tak. Wielu z tych chłopaków, którzy występowali na boisku nie miało okazji zagrać w meczu o taką stawkę. Dla mnie to też była niecodzienna sytuacja. Byliśmy też po wielu morderczych meczach w trakcie turnieju. Nasza gra w finale pokazała, że nie tylko walczyliśmy o wynik, ale angażowaliśmy się całym sercem w zdobywanie każdego punktu. To ostatecznie złożyło się na wygraną.
W finałowym meczu z Brazylią grał Pan fenomenalnie. Wielu nie potrafi zrozumieć – ja również do tych należałem, że po tak długiej reprezentacyjnej przerwie, gra Pan tak doskonale, zostając ostatecznie najlepszym atakującym i punktującym oraz MVP turnieju.
I tu musimy wrócić do pytania związanego z istotą talentu sportowca. Ja pomogłem swojemu talentowi. Doszedłem do wysokiego poziomu siatkarskiego, dzięki swojemu talentowi, który rozwijałem ciężką pracą, gdyż chciałem grać w reprezentacji Polski. To, że mogłem tak dobrze zagrać w finale tych mistrzostw zawdzięczam również swoim kolegom. Na moją formę, na moją dyspozycję składało się wiele innych osób. Ja dołożyłem tę kropkę nad „i”, którą wypracowali moi koledzy. Ktoś musiał przecież przyjąć piłkę, ktoś musiał ją rozegrać, postawić blok i poprowadzić grę. A ja dokładałem do tego swoje umiejętności, w większości kończąc skutecznym atakiem, gdyż taka jest moja rola i pozycja na boisku. Sam bym przecież meczu nie wygrał. Cała drużyna, jej wysiłek, pot i determinacja przyczyniły się do zdobycia Mistrzostwa Świata.
Grał Pan przeciwko wielu bardzo dobrym zawodnikom świata. Kogo uważa Pan za równie dobrego atakującego w okresie, kiedy Pan był czynnym zawodnikiem? Gdyby przyszło wymienić trójkę najlepszych siatkarzy, z którymi Pan w ogóle grał, to jacy byliby to zawodnicy?
Ciężko jest mi wymienić takie osoby. Przez cały okres mojej sportowej kariery było wielu znakomitych zawodników, jednak co kilka lat ich lista się zmienia.
Dla mnie taką osobowością był Brazylijczyk Giba.
Na pewno, to jest klasa sama w sobie. Byli też znakomici zawodnicy z Serbii czy Rosji, praktycznie z każdej reprezentacji. Lista byłaby długa. Wielu moich polskich kolegów też by się na niej znalazło.
Jaką rolę w budowaniu drużyny na mistrzostwa świata w 2014 roku odegrał Pana kolega z parkietu w Skrze Bełchatów i Wasz trener reprezentacyjny Stéphane Antiga?
Odegrał bardzo wielką rolę, przede wszystkim doprowadził Polskę do takiego wielkiego sukcesu.
Razem graliście w Skrze Bełchatów. Jakim on był zawodnikiem, jakim kolegą?
Był człowiekiem, który miał zdolności jednoczenia ludzi. Miał również zdolności przywódcze, które niejednokrotnie pokazywał. Za takim człowiekiem nie wypadało nie iść. Byłem pod wrażeniem jego charakteru. Nawet jeśli powiedział dwa zdania, to było to bardzo ważne. Pamiętam go jako dobrego człowieka i uznanego sportowca. Miał cechy i mentalność przywódcy. To, co reprezentował swoją osobą naprawdę zasługuje na najwyższe słowa uznania.
Przed mistrzostwami trener Antiga podjął zdaniem wielu kibiców bardzo kontrowersyjną decyzję. Okazuje się, że zagra Pan na mistrzostwach, a nie pojedzie jeden z najlepszych zawodników. Okazało się, że trener miał dobrą intuicję.
Mieliśmy swoje ustalenia, odbyliśmy wiele rozmów, uznając, że jeśli moja forma sportowa nie będzie wystarczająca to może ze mnie zrezygnować i budować dalej swój zespół.
Wielu fachowców uważa, iż mamy obecnie znakomite pokolenie siatkarzy. W tej chwili polska reprezentacja to zespół bardzo zdolnych i wszechstronnych zawodników. Ponadto mamy jednego z najlepszych siatkarzy świata Wilfredo Leóna i charyzmatycznego trenera Vitala Heynena. Czy to wystarczy do tego, by zdobyć mistrzostwo olimpijskie w Tokio? Pytam o to nie bez kozery, gdyż ostatnie mistrzostwa Europy pokazały, że murowany faworyt, jakim była nasza drużyna, nie zawsze wygrywa. Czy występowanie w roli faworyta nie jest zbyt wielkim obciążeniem? Jakie elementy muszą się złożyć na to, by polska drużyna wróciła ze złotym medalem olimpijskim?
Odnośnie naszego występu na Mistrzostwach Europy to wielu ludzi uważało, że skoro mamy najlepszego siatkarza na świecie, więc medal mamy gwarantowany. To nie jest właściwe myślenie. My sportowcy to wiemy i czasem boleśnie się o tym przekonujemy. Nikt nie daje wygranej za darmo. Wszystko trzeba wywalczyć na boisku. Nawet najlepszy zawodnik na świecie nie gwarantuje złotego medalu. Inne drużyny też walczą i pracują na swoje sukcesy. Można być też najlepszą drużyną na świecie i po prostu danego dnia przegrać ważny mecz. Spokojnie więc podchodźmy do oceniania naszych szans. Bardzo dużo zależy od przygotowania zespołu.
Panie Mariuszu, jest Pan nietuzinkowym mężczyzną i sportowcem. Wielką rolę wżyciu Pana odgrywa żona i dwóch synów. Może kilka słów o swojej rodzinie.
Mam wspaniałą żonę Paulinę. Bardzo mi pomaga w Fundacji Mariusza Wlazłego, którą założyliśmy. Jest ze mną na dobre i na złe. Mam dwóch wspaniałych synów. Czteroletni Tymoteusz, nie ma jeszcze sprecyzowanych zainteresowań. Wszystko jeszcze przed nim. Natomiast 11-letni Arkadiusz idzie w ślady ojca. Bardzo interesuje się siatkówką. Jeździ na mecze. Ma również swoje drugie hobby – to Formuła 1.
Życzę Panie Mariuszu, aby jeden z Pańskich synów dopełnił w jakimś sensie niezrealizowany przez Pana cel, jakim by było zdobycie złotego medalu olimpijskiego. Co prawda Formuły 1 nie ma jeszcze na igrzyskach olimpijskich, ale świat tak mknie do przodu, że może i ta dyscyplina sportu znajdzie się w programie igrzysk. Wiem, że jest Pan osobą wierzącą.
Tak, to prawda, jestem osobą wierzącą, katolikiem. Wiara dla mnie jest wielką wartością. Wiele swoich spraw w swoim życiu odnoszę do Boga.
Ważna w życiu Pana jest także praca społeczna z dziećmi w ramach utworzonej Fundacji Mariusza Wlazłego.
Założona przez nas fundacja ma na celu upowszechnianie siatkówki w poszczególnych miastach w Polsce. Na te spotkania przychodzi bardzo dużo młodych chłopców. Innym wymiarem działalności jest pomoc zawodnikom, którzy grając w siatkówkę odnosili ciężkie kontuzje.
Panie Mariuszu, Trefl Gdańsk to nowe wyzwanie. Czy Pan się tego nie boi?
Lubię w swoim życiu nowe wyzwania.
W imieniu redakcji dziękuję za rozmowę, a jako ksiądz i kibic siatkówki, życzę Panu Bożego błogosławieństwa, pomyślności w życiu rodzinnym, zdrowia, a sportowo wbijania gwoździ w parkiet przeciwnika już w nowym zespole Trefla Gdańsk.