Zamknięte szpitale, w których przebywają chorzy na koronawirusa to miejsca wielkiej próby dla chorych i całego personelu medycznego.
Ogłoszenie stanu epidemii w Polsce w sposób szczególny odczuły szpitale i pracujący tam ludzie. Czasem z dnia na dzień ogłoszona została w szpitalu kwarantanna, często jakieś oddziały szpitala przeznaczono na oddziały zakaźne, czasem cały szpital stawał się szpitalem jednoimiennym, czyli w całości przeznaczonym do walki z przypadkami koronawirusa.
To była rewolucja dla pracujących tam osób: lekarzy, pielęgniarek, salowych i całego pomocniczego personelu. Lęk o własne zdrowie i osób najbliższych, potrzeba noszenia krępującego stroju, ograniczenia w swobodzie przemieszczania, zachowywanie restrykcyjnych środków ostrożności w czasie zwykłej rozmowy doskwierały wszystkim. Nikt nie mógł być gotowy na zaistniałą sytuację.
Trudne początki
Lekarka Anna pracuje w jednym z warszawskich szpitali. Wspomina stres towarzyszący początkom epidemii. – Szpital, w którym pracuję przyjmuje wyłącznie chorych z COVID-19 oraz innymi chorobami towarzyszącymi. Na samym początku, gdy się o tym dowiedziałam towarzyszyła mi bardzo duża niepewność i pytanie – jak to będzie? Czy otrzymamy wystarczająco dużo środków ochrony osobistej, czy poradzimy sobie z leczeniem choroby, o której tak niewiele wiemy? To był bardzo duży stres. Pierwszy tydzień minął na organizacji na nowo przestrzeni, w której pracujemy, na wydzielaniu na oddziałach stref czystych i skażonych, na szkoleniach z ubierania się i bezpiecznego rozbierania ze strojów ochronnych. Emocji towarzyszyło nam bardzo dużo, dodatkowo to właśnie na lekarzach spoczęła odpowiedzialność za uniesienie emocji nie tylko swoich, ale i personelu, za który jesteśmy odpowiedzialni.
Wszyscy czekaliśmy w dużym napięciu na pierwsze przyjęcia – opowiada Anna. W bardzo trudniej sytuacji znaleźli się także pacjenci, z reguły w podeszłym wieku. – Ludzie są niepewni, niechętni do zwierzeń i dlatego ciężko im pomóc, nie wiadomo, co im powiedzieć – mówi ojciec Zdzisław Gardocki, kapelan Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA. – Ostatnio córka jednej z pacjentek poprosiła o sakrament namaszczenia chorych dla swojej mamy. Porozmawiałem z mamą, zgodziła się, ale nie towarzyszyła temu żadna rozmowa – podsumowuje kapelan.
Często w rozmowach z personelem medycznym pada słowo „bezradność” na opisanie panującego stanu rzeczy, który wywołała pandemia. – Epidemia pokazała, że na wiele sytuacji nie mamy wpływu, że nasze plany, nie zależą od nas – stwierdza o. Zdzisław.
– Jesteśmy przyzwyczajeni do medycyny, która na większość dolegliwości ma skuteczny lek. Obecna sytuacja jest ogromną lekcją pokory – dodaje Anna.
Przyzwyczajenie
– Obecnie większość personelu przyzwyczaiła się do tej niecodziennej sytuacji. Środki ochrony musimy oszczędzać, lecz jak do tej pory dla nikogo ich nie brakuje. Nikt z nas nie zachorował. Nasi bliscy też są zdrowi. Już prawie dwa miesiące pracujemy w tych zupełnie innych warunkach. Emocje opadły, a my nauczyliśmy się z coraz większym spokojem funkcjonować w świecie z koronawirusem. Czy jest łatwo? Nie. Ja osobiście bardzo tęsknię za dotychczasową dynamiką pracy, za naszymi typowymi chorymi, planowymi przyjęciami, dyżurami i możliwością swobodnego kontaktu z pacjentami – opisuje swoje doświadczenia Anna.
Co może dziwić, wielu lekarzy nie dostrzega w swoim obecnym położeniu niczego szczególnego – po prostu leczą ludzi, jak do tej pory. – Bardzo często dostaję pytanie od wielu moich znajomych i przyjaciół, jak daję radę na pierwszej linii frontu, jak to jest pracować w szpitalu, który z dnia na dzień został przekształcony w jednoimienny szpital zakaźny. Zastanawiam się wtedy czy ja rzeczywiście robię coś wyjątkowego? Moim zdaniem nie. Praca, którą wykonuję owszem, zmieniła swój charakter – jednak wciąż opiera się o pomoc tym, którzy są chorzy, o niesienie im pomocy i wsparcia, a przede wszystkim o prostą, czasem monotonną, codzienną służbę – stwierdza Anna.
Okiem kapelana
Dla wielu osób będących w szpitalu ważnym łącznikiem z chorym jest kapelan szpitalny, który może odwiedzić chorego i udzielić mu sakramentu namaszczenia. Rodziny mają często kontakt telefoniczny z kapelanem, który opowiada im o spotkaniu z chorym.
– Od ogłoszenia stanu epidemii nasza posługa w szpitalu ogranicza się tylko do wezwań na życzenie rodziny z sakramentem namaszczenia chorych – mówi o. Zdzisław. – Nie ma innego sposobu dotarcia do chorych, my wchodzimy na teren szpitala ubrani w cały sprzęt ochronny. Jeśli chory jest przytomny i ma ochotę, to może się również wyspowiadać, ale sprawa jest trudna ze względu na maskę, przyłbicę, co ogranicza słyszalność – opowiada kapelan.
Samotność chorych
– Z powodu panującej pandemii, praca na oddziale uległa istotnym zmianom, odwołane są przyjęcia planowe, przyjmowani są tylko pacjenci z zaostrzeniem chorób, infekcjami, podejrzeniem nowotworu – mówi Michał, lekarz z Warszawy. – Cierpią na tym pacjenci, którzy długo czekali na hospitalizację, a ich stan nie wymaga pilnego przyjęcia. Z oczywistych względów, nie ma możliwości odwiedzin, co negatywnie wpływa na kondycję chorych w oddziale, szczególnie tych, których hospitalizacja trwa kilka miesięcy – niestety chorzy po przeszczepieniach narządowych mają zupełnie inny przebieg oraz etiologię np. zapalenia płuc niż w populacji ogólnej, ponadto wymagają podawania „silnych” leków, dlatego zwykle na oddziale przebywają bardzo długo – opowiada Michał.
– Pacjentom doskwiera najbardziej izolacja, nie mogą wyjść poza salę, a także brak kontaktu z rodziną, z bliskimi. Ludziom towarzyszy też przykry stan niepewności. Skazani są sami na siebie – potwierdza o. Zdzisław.
– Trudno jest patrzeć, szczególnie na starsze osoby, których nikt nie może odwiedzić. Niestety, w normalnych warunkach, na oddziale zdarzają się chorzy, których nikt nie odwiedza i zawsze bardzo trudno jest być świadkiem ich tęsknoty i samotności. W tym czasie pandemii, dotknęła ona wszystkich pacjentów – dodaje Michał.
– Coś co przychodzi mi najciężej, to akceptacja faktu, że wirus trafia w najsłabszych. Osoby bezdomne i osoby starsze, skoszarowane w DPS-ach, nie mają możliwości wyboru miejsca, w którym przebywają, nie mogą zadecydować, że chcą pozostać w domu i chronić swoje zdrowie. Są najbardziej narażone na zachorowanie i to właśnie one są głównie naszymi pacjentami – mówi Anna.
Wsparcie i wdzięczność
Bardzo wielu lekarzy dziękuję za ogromne wsparcie społeczne. Za akcje wspierające służbę zdrowia, za zbiórki, za przekazywane bezpłatnie dary. – To naprawdę daje poczucie, że ludzie myślą o nas, doceniają nas – mówi Anna.
– Pandemia na pewno wiele zmieni w świadomości wszystkich. Stracimy chyba trochę pewności siebie i wiary w to, że nad każdą sytuacją uda się zapanować – mówi o. Zdzisław. – Chciałbym, żeby został po tej epidemii duch solidarności, który jest teraz wśród wszystkich. Okazały się też mocno dobre cechy ludzi, otwartość i życzliwość personelu. Jestem pełen podziwu dla poświęcenia pracowników szpitala, ja tam jestem około pół godziny w całym tym stroju, a reszta po wiele godzin musi w nim pracować – dodaje o. Zdzisław.
– W tym trudnym czasie staram się doceniać małe, drobne, codzienne sytuacje, za które jestem wdzięczna. Jest to bez wątpienia możliwość pracy, codziennego wyjścia z domu i robienia tego, co lubię robić najbardziej – mogę pracować z ludźmi i ich leczyć. Dziękuję też codziennie za ogromne wsparcie społeczne. Za akcje wspierające służbę zdrowia – to naprawdę daje poczucie, że ludzie myślą o nas, doceniają nas. Pokazuje to również, że społeczeństwo chce być solidarne, co bardzo podnosi na duchu – mówi Anna.
ks. Andrzej Chibowski
Bartosz Wieczorek