Z nadmiaru rodzi się zmęczenie, obniża się zdolność koncentracji, pojawiają się bóle fizyczne i ból istnienia.
Jeszcze niedawno stacjonarny telefon z przewodem wyznaczał granicę dostępu zewnętrznego, czasem plątał się bezlitośnie podczas rozmowy. Z czasem okazało się, że telefon stał się bezprzewodowy w domu, a potem szybko poza domem, zwykła komórka okazała się zbyt nudna, a smartfon wyzwolił z ograniczeń. Można się połączyć prawie zawsze i prawie zewsząd, na dodatek prawie ze wszystkim. Jest podręczny i poręczny oraz umożliwia wirtualne spotkanie z człowiekiem i informacją. Jest tak ważny, że pojawia się wszędzie, na stole podczas posiłków, w toalecie, w zasięgu wzroku i słuchu. Jest zawsze włączony i naładowany, serwisowany i wymieniany. Bez niego jak… bez ręki. I kiedy to wszystko zdążyło się stać?
Już teraz każdy może się połączyć z każdym, może cię znaleźć (programy lokalizacyjne) albo się znaleźć (dostęp do map); można nie tylko się słyszeć, ale też widzieć, można też tylko pisać i czytać. Ciągły, zalewający kontakt wszystkiego ze wszystkim. Bez ograniczeń. Pozornie bez ograniczeń, bo ograniczenia zaczynają się pojawiać w naszych możliwościach przetworzenia tego wszystkiego. Z nadmiaru rodzi się zmęczenie, obniża się zdolność koncentracji, pojawiają się bóle fizyczne i ból istnienia. Pojawia się marzenie, by żyć wolniej, by wiedzieć mniej, by zacząć smakować to, co jest dookoła. Jednak nie zawsze jest to takie łatwe, jakby przestało już być naturalne, bo przecież jak się jedzie z wielką prędkością przez cały czas, to trudno od razu zwolnić. Potrzebujemy życia „unplugged”, by się nim cieszyć. Bez podłączenia do sieci zdarzeń, wrażeń, bodźców i spraw. Pojawia się czasem marzenie o zapachu zwykłego świata z jego łąkami, sosnami, wydmami, pragnienie spokojnej rozmowy z drugim człowiekiem, który nie pędzi i nie woła – zdzwonimy się, spiszemy się, znajdziemy się. Natłok informacji, bycie zaktualizowanym, na czasie (bo może jest sms, może Facebook, może Messenger, może Instagram).
To wszystko zajmuje czas. Bycie na czasie zajmuje czas. I nie ma go dla subtelnej codzienności. Ona nie krzyczy. Ziemia pachnie, jak pachniała, chmury i gwiazdy pojawią się jak zwykle, dzwony zadźwięczą w naszej okolicy jak co dnia, ptaki przelecą nam nad głowami, to wszystko zbyt spokojne, zbyt płaskie wobec siły małego ekranu, w którym wszystko tak szybko się zmienia, tyle tu obrazków i słów. Za chwilę nawet nie będzie ważne jak mieszkasz i gdzie mieszkasz, z kim sąsiadujesz, co lubisz w rzeczywistości. Stanie się ważne to, z jaką szybkością dostarczysz do siebie najnowsze informacje, w jakim tempie odhaczysz najnowsze zdjęcia, co „polubisz” klikając w ekran.
A dookoła tak pięknie. Zobacz… Niedługo wesołowskie sosny zaczną puszczać pędy, ziemia zapachnie wiosną, słońce coraz śmielej będzie rozgrzewać nasze serca. Natura w najbardziej banalnie piękny i niestrudzony sposób zacznie budzić siebie (i Ciebie!) do życia. Te zachody słońca, te poranki. Jakkolwiek spokojnie nudne Ci się wydają, zwróć na nie uwagę… swoją uwagę.. i się tym ciesz… Zrób zdjęcie, jeśli potrzebujesz lub nagraj podręcznym smartfonem film. A potem odetchnij raz jeszcze i zobacz to swoimi oczyma i nagraj to w sobie, w środku, spróbuj dać się porwać delikatnemu rytmowi pór dnia i roku. Nawet jak to banalne. Nawet jak to powolne. To działa, naprawdę. Uspokaja, wycisza i zakorzenia w rzeczywistości. Realnej i namacalnej. Kochany Człowieku, poczuj wiatr we włosach i idź do swoich spraw. Nieco wolniej niż zawsze, bo czasem życie może być po prostu jak koncert uplugged. Nadal piękny i znajomy, choć trochę cichszy, spokojniejszy i bardziej kameralny.
Beata Poborska-Kobrzyńska
psycholog, psychoterapeuta