Na zawsze w mojej pamięci pozostanie obraz mojej zaradnej, kochającej mamy i jej pełne godności słowa: „chociaż moja córka nie ma białej sukienki do Komunii Świętej, ale jej dusza jest biała”.
Pobyt mój i mojej rodziny na Syberii na nieludzkiej ziemi trwał bardzo długo – od 1941 r. do 1946 r. Choć przeżywałam ten czas jako kilkuletnia dziewczynka, to do dziś pamiętam, że warunki, w jakich musieliśmy tam żyć, były bardzo trudne. Ja i moje rodzeństwo ciągle odczuwaliśmy głód. Porcje żywnościowe, które otrzymywaliśmy za swoją pracę, były bardzo skromne i ciągle chciało nam się jeść. Stąd też słabe nasze organizmy dotykały liczne choroby. Nasze ubranka były nędzne i ciągle brudne. Często nie mieliśmy co włożyć na nogi, a oprócz tego atakowały nas nieustannie wszy.
Nie poddawaliśmy się jednak. Nasza mama i babcia ciągle mówiły do nas, że również na Syberii jest nasz stryj ksiądz Michał. Po pewnym czasie dowiedzieliśmy się, że nasz kuzyn ksiądz Michał znalazł się w Armii Andersa, a potem razem z żołnierzami i tysiącami dzieci opuścił „sowiecki raj” i znalazł się w Persji.
Powrót z nieludzkiej ziemi
Dopiero po zakończeniu II wojny światowej zaistniała możliwość powrotu z Syberii. Miejscowe władze naciskały, aby wracać do swoich miejsc zamieszkania. Mama zadecydowała wtedy, że wracamy do Polski i rozpoczęła starania o pozwolenie na powrót. Gdy zgłosiła się do władz rejonu, gdzie dotychczas przebywaliśmy, usłyszała stanowcze stwierdzenie, że możemy wracać tylko na Białoruś, bo przecież – jak twierdzono – stamtąd jesteśmy. Nie pomogło żadne tłumaczenie, że wywiezieni zostaliśmy z Polski i do Polski chcemy wracać. Po długich staraniach usłyszeliśmy, że możemy wyjechać do Polski. Był tylko jeden warunek do spełnienia – musieliśmy udowodnić, że jesteśmy Polakami. Mama była załamana, bo jak udowodnić swoje polskie pochodzenie, skoro nie mieliśmy żadnych dokumentów. W tej ogromnej desperacji zaczęliśmy nawet drobiazgowo przeszukiwać swoje ubrania i rzeczy, które przywieźliśmy kilka lat temu z Polski. Rezultat poszukiwań był nieprawdopodobny i zaskakujący. Znaleźliśmy metrykę chrztu mojego brata Witolda. Wynikało z niej, że mój brat został ochrzczony w Kościele Rzymskokatolickim, a sam akt był spisany w języku polskim. Radość nasza nie miała granic. Dopiero na wiosnę 1946 r. wraz z innymi Sybirakami, mama Maria i nas czworo dzieci w wieku 13, 11, 9 i 7 lat ( ja miałam 9 lat) mogło opuścić syberyjską ziemię. Niestety babcia Paulina zmarła wcześniej i tej chwili nie doczekała. Pamiętam, że wieziono nas znów w bydlęcych wagonach. Warunki podróży były okropne, podobnie jak kilka lat wcześniej, kiedy setki tysięcy Polaków z Kresów Wschodnich wywożono na Syberię.
Po kilkunastu tygodniach wyczerpującej podróży dotarliśmy wreszcie do stacji Rzepin – obecnie w województwie lubuskim. Okazało się, że to jest już końcowa stacja. Zmęczeni podróżą, z każdej strony słyszeliśmy pytania: „skąd jesteście?”, „gdzie chcecie się osiedlić?”. Wśród osób oczekujących byli również nasi kuzyni z Ośna Lubuskiego. Wtedy mama dowiedziała się, że w tej miejscowości jest już babcia z rodziną ze strony mamy. Po spotkaniu z rodziną dotarliśmy do Ośna, w którym było już dużo repatriantów ze Wschodu, w tym też wielu naszych znajomych i sąsiadów sprzed wojny.
Ratunek w maszynie do szycia
I tak rozpoczął się nowy etap w naszym życiu. Szybko prze- konaliśmy się jednak, że stosunek nowej władzy i niektórych ludzi nie jest dla nas, Sybiraków, przychylny. Niektórzy znajomi nie kryli nawet satysfakcji, że są w lepszej sytuacji materialnej od naszej. Nie mogliśmy liczyć na wielką pomoc ze strony innych. Nie mieliśmy złudzeń, że nasza sytuacja poprawi się szybko. Okazało się, że zdobycie ubrania i jedzenia dla całej rodziny było tak samo trudne jak na Syberii. Pierwsze miesiące pobytu na nowym miejscu to ponowna walka z nędzą, głodem, chorobami.
Jednak mama była wielką bohaterką. Za mały woreczek ziemniaków czy innych rzeczy niezbędnych do jedzenia musiała z moim starszym rodzeństwem pracować ciężko w polu, przy młóceniu zbóż czy też pasieniu krów. Mama była dobrą krawcową. Udało się jej zdobyć jakąś starą maszynę do szycia i temu zajęciu oddała się bez opamiętania, widząc w tym nadzieję na utrzymanie całej rodziny. Za wszelką cenę chciała przetrwać ten trudny czas. Nie poddawała się i pracowała ponad siły. Jej największym marzeniem było kształcenie swoich dzieci. Wysłała nas do szkoły i pragnęła, abyśmy jak najprędzej przystąpili do I Komunii Świętej. Okazało się, że ten moment przyszedł bardzo szybko, ale ja nie miałam żadnej komunijnej sukienki. Nie wiem jakim cudem, mamie udało się zdobyć materiał w kwiatki. Uszyła z niego dwie sukienki; dłuższą mojej starszej siostrze, a z reszty materiału mama uszyła sukienkę dla mnie – okazała się ona jednak bardzo krótka.
Pamiętam, jak w czasie I Komunii stanęłam w pierwszej parze. Wyglądałam nietypowo. Byłam mała i w dodatku w za krótkiej sukience. Nie podobało się to jednej z mam, która swoją córkę wystroiła w piękną, białą sukienkę. Ta matka kazała mi ustąpić z pierwszej pary i na moje miejsce postawiła swoją córkę. Wtedy moja mama zapytała tę panią, dlaczego tak zrobiła. Ja i moja mama usłyszałyśmy z ust tej pani słowa: „bo ona nie ma białej sukienki”. Wtedy popatrzyłam na mamę. Widziałam jak zakręciły się jej łzy w oczach, zaczęła płakać, a potem odważnie stanęła przed matką dziewczynki w białej sukience i powiedziała: „Tak, to prawda, moja córka nie ma białej sukienki, bo mnie na to nie stać, ale za to dusza jej jest biała”. Od takiego wydarzenia, które zapadło mi na zawsze w pamięci, rozpoczęłam ze swoją rodziną nowy etap życia.
Helena Siwko