Wydarzeniem, które może nas zjednoczyć pod wspólną biało-czerwoną flagą, mogą być czerwcowe Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej.
Rozpoczęty 2020 rok zapowiada się jako rok przebogaty w ważne dla Polaków rocznice historyczne. Czekają nas obchody 80. rocznicy zbrodni katyńskiej, 75. rocznicy zakończenia II Wojny Światowej czy wreszcie stulecia zwycięskiej Bitwy Warszawskiej. Na symbolicznym Placu Józefa Piłsudskiego będziemy obchodzili tak długo już oczekiwaną beatyfikację niezłomnego Kardynała Stefana Wyszyńskiego – Prymasa Tysiąclecia. Przed nami bardzo ważne dla Ojczyzny wybory na nową kadencję Prezydenta RP. Te i inne uroczystości, choć z pewnością będą nas angażować (przynajmniej emocjonalnie), niekoniecznie przyczynią się do zjednoczenia naszego narodu. Nie wszyscy będą tu grali „w jednej drużynie”: decydować o tym będą głównie sympatie polityczne i wyznawany światopogląd. Jest jednak jedno takie wydarzenie, które może nas zjednoczyć pod wspólną biało-czerwoną flagą. Mam na myśli czerwcowe Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Bo tylko na trybunach najbardziej spektakularnych wydarzeń sportowych, gdzie występuje i gra polska drużyna z szansami na ostateczny sukces, można usłyszeć zgodny wspólny śpiew: „Bo wszyscy Polacy to jedna drużyna”.
Pocieszające jest to, że znów mamy szanse za sprawą Polskiej Reprezentacji przeżywać pozytywne emocje przekraczające bariery różnorodnych wzajemnych uprzedzeń. Myślę i dochodzę do wniosku, że to chyba sam Pan Bóg – najdoskonalszy wychowawca – wymyślił futbol jako atrakcyjną, zajmującą, pasjonującą grę, a jednocześnie niegroźną odtrutkę na wszelkie ludzkie spory.
EURO 2020 ma szansę sprawić, że po wyborczej prezydenckiej batalii, kiedy opadną już wszelkie polityczne emocje, wszyscy Polacy – najlepiej przecież znający się na futbolu – będą wspólnie kibicować drużynie Brzęczka, podobnie jak kiedyś: Orłom Górskiego, drużynie Piechniczka, Gmocha czy też Nawałki. W wielu restauracjach, pubach i barach, jak Polska długa i szeroka, w dziesiątkach piłkarskich stref kibica zasiądą najlepsi na świeci polscy fani piłki nożnej i wymachując biało-czerwonymi flagami, za słowami piosenki Marka Torzewskiego, będą skandować: „Do boju Polsko!”. I wtedy chociaż na chwilę zapomnimy o sprawach, które nas dzielą. Może wielu kibicom, stojącym dotąd po przeciwnych stronach dyskursu politycznego, uda się wzajemnie porozmawiać „ludzkim głosem”. Może z racji zwycięstwa naszej drużyny nad fenomenalną Hiszpanią, którą mamy w swojej grupie (w dodatku gramy na ich boisku!), czy też zwycięstwa ze szwedzkimi twardymi drwalami, uda się dotychczasowym przeciwnikom politycznym wypić niejedno piwko – oczywiście, bezalkoholowe. Czego jako ksiądz i kibic, były duszpasterz środowisk twórczych i sportu, życzę.
Trudno, natomiast mówić o szansach naszych footballistów, kiedy najlepsze polskie drużyny ligowe muszą zaczynać swój start w Lidze Mistrzów od trzeciej przedwstępnej rundy eliminacyjnej, a większość najlepszych polskich zawodników grających za granicą, nie gra nawet w podstawowych składach swoich drużyn.
Felieton ten pisze w Tłusty Czwartek. Właśnie od znajomej osoby dostałem sms’ową fotkę pełną przepysznych pączków, sam skonsumowałem już cztery, a do wieczora jeszcze daleko. Pod fotką widniał humorystyczny napis: „Naukowcy odkryli, że aby spalić kalorie po zjedzeniu jednego pączka, trzeba leżeć na tapczanie przed telewizorem 6 godzin”. Jako długoletni kibic, mam czasem wrażenie, że w polskim footballu działo się podobnie. Przez lata nie stosowano adekwatnych metod, ażeby umiejętnie szkolić i prowadzić uzdolnionych piłkarsko chłopców, by wyrośli na kompletnych zawodników. Stąd potem wrażenie, że wielu polskim piłkarzom, nawet na poziomie reprezentacyjnym, na boisku przeszkadza piłka – bo brak tzw. użytkowej techniki. Przyznam się szczerze, że jestem umiarkowanym optymistą, jeżeli chodzi o szanse, zwłaszcza w pojedynku naszych reprezentantów, z bajecznie technicznymi Hiszpanami. Przedsmak możliwego – nie daj Panie Boże scenariusza, widzieliśmy już w pojedynku naszych młodzieżowych „orłów” z ich hiszpańskimi rówieśnikami na Euro U-21. Skoczyło się 5:0 dla naszych przeciwników, co zamknęło nam drogę rywalizacji w turnieju olimpijskim na tegorocznych Igrzyskach w Tokio. Ale od czego polska ułańska fantazja! W 1920 roku umieliśmy pokonać bolszewicką nawałnicę. Może podobnie wielkim zwycięstwem wykażą się zawodnicy Brzęczka.
O realnych szansach Lewandowskiego i jego kolegów z murawy, o polskim trenerze Jerzym Brzęczku, który w czasie w swojej piłkarskiej kariery nosił ksywkę „papież”, napiszę w następnym felietonie. Natomiast już dzisiaj chcę powiedzieć, że niezależnie od przewidywanych wyników i nadziei na wygraną, wynik naszej drużyny z pewnością zweryfikuje boisko.
Ks. Andrzej Chibowski