Wyprawa była wielkim przedsięwzięciem zrodzonym z marzeń kilku młodych ludzi. Najpierw prywatnym – potem pod patronatem ZHP. Od samego początku miał to być wyczyn podjęty dla chwały i rozsławienia Polski. I udał to się doskonale.
O końcu ekspedycji 15 listopada tak informował „Szofer Polski”: – Ostatni etap swojej podróży na niebylejakim dystansie 40000 km harcerz nasz przebył na samochodzie marki Buick i na nim też przybył do Warszawy. Słusznie też Warszawa uczciła w dniu 4 listopada powrót dzielnego podróżnika, który przeorał kilkaset tysięcy kilometrów. Zaś kilka dni wcześniej „Kurjer Warszawski” donosił: – Dzielnego podróżnika przed Warszawą jeszcze powitała wycieczka 40 aut, które utworzyły potem tryumfalną eskortę, aż do lokalu automobilklubu.
Tłum wiwatował: – Niech żyje Jeliński!, orkiestra grała marsza, dzieci machały chorągiewkami. Przed redakcją „Przeglądu Sportowego” na ulicy Jasnej wręczono bohaterowi bukiet kwiatów z napisem: „Zdobywcy wszystkich dróg kuli ziemskiej – Przegląd Sportowy”.
Z wielkim trudem, przebijając się przez tłum gapiów, sznur samochodów ruszył tym razem do siedziby Automobilklubu Warszawskiego, gdzie Jeliński, trochę zszokowany tym entuzjastycznym przyjęciem, przyjął kolejną honorową odznakę. Na Buicku było ich już przymocowanych 27.
A jak zaczęła się wyprawa
Ekspedycja organizuje się w dość nietypowy sposób. Eugeniusz Smosarski (starszy brat wielkiej polskiej gwiazdy filmowej Jadwigi Smosarskiej) umieszcza na łamach „Kuriera Warszawskiego” następujące ogłoszenie: – Wybieram się w podróż naokoło świata na rowerze. Poszukuję jako towarzyszy dzielnych sportowców. Na ogłoszenie odpowiada trzech młodych ludzi. Są to Jerzy Jeliński (były marynarz, ranny podczas wojny bolszewicko-polskiej w bi- twie pod Ostrołęką), Jan Wacław Łada, oraz Bruno Bredschneider (operator filmowy i reżyser pierwszego polskiego horroru pt. „Ludzie mroku”). Obecność na wyprawie operatora z wielką kamerą wyklucza jazdę na rowerach, podróżnicy decydują się więc na samochód. Wyprzedają praktycznie cały swój majątek i kupują pod- wozie samochodu Ford T. Pieniędzy jest jednak zdecydowanie za mało – a wtedy z pomocą rusza ZHP. Organizacja udziela daleko idących gwarancji. Wyprawa z przedsięwzięcia prywatnego przekształca się w Ekspedycję Harcerzy Polskich Fordem Naokoło Świata. Również rząd polski, widząc w wy- prawie potencjał propagando- wy, udziela pomocy – pismo od Ministerstwa Spraw Zagranicznych zobowiązuje polskich ambasadorów do daleko idącej współpracy z uczestnikami wydarzenia.
Państwowe zakłady C.W.S. dobudowują piękną karoserię do podwozia samochodu, zaprojektowaną przez inż. Tadeusza Tańskiego. Samochód w czasie prób w Polsce przejeżdża ponad 1000 km.
O przygotowaniach do wyprawy piszą codzienne gazety, a „Ilustrowany Kurier Codzienny” konsekwentnie, od początku do końca, towarzyszy wyprawie, przekazując prawie cotygodniowe relacje. Nadchodzi czas wyjazdu. Podróżników żegnają na oficjalnych spotkaniach: prezydent Ignacy Mościcki, marszałek Józef Piłsudski, marszałek sejmu Maciej Rataj, rektor UW prof. Stanisław Pieńkowski, kardynał Aleksander Kakowski, kardynał August Hlond, i jeszcze we Lwowie prof. Eugeniusz Romer, a w Krakowie prof. Odo Bujwid. To jest naprawdę imponująca lista!
W drogę!
Nareszcie, 30 maja 1926 roku, wyprawa rusza z Warszawy, przez Lwów do Cieszyna, gdzie podróżnicy przekraczają granicę Polski. W Pradze automobilistów przyjmuje prezydent Czechosłowacji Tomáš Masaryk. Mały obóz polskich harcerzy instaluje się tuż przy moście Karola. Lokalni skauci tłumnie odwiedzają Polaków, zjadając przy okazji całe ich zapasy.
Następny przystanek to Wiedeń, gdzie automobiliści goszczą u prezydenta Austrii Michaela Hainischa. Po drodze do Budapesztu mylą trasę, samochód wpada w wielkie bagno, z które- go z trudem udało się wydostać. Na Węgrzech zaskakuje ich zima.
Pomocni węgierscy policjanci oferują im pierwszy nocleg na posterunku. Podróżnicy śpią więc w więziennych celach… W Budapeszcie przyjmuje ich admirał Miklós Horthy, a w Rzymie Beni- to Mussolini. Nie przeszkadza to polskim harcerzom spotkać się z tajną drużyną skautów (skauting był we Włoszech zakazany przez faszystów). W Rzymie, na specjalnej audiencji, wyprawie błogosławi papież Pius XI. Harcerze ruszają dalej na południe, już bez Łady, który zostaje karnie usunięty z wyprawy. Na Sycylii puszczają hamulce w czasie jednego z karkołomnych zjazdów. Smosarski i Bredschneider wyskakują w biegu z auta, a Jeliński z trudem opanowuje samochód i przygoda kończy się dobrze.
Z Trapani, małego portu, Polacy przeprawiają się promem do Tunisu. Tu spotyka ich niemiła niespodzianka. Zamiast oczekiwanych przelewów pieniężnych, na poczcie odbierają tylko kilka kartek pocztowych z pozdrowieniami. W kasie wyprawy zostało kilkadziesiąt franków, taśma filmowa się skończyła, a podróżnicy praktycznie głodują. Próbują zarobić trochę pieniędzy, organizując w Algierze pokaz dla skautów francuskich i ich rodzin. Opowiadają o Polsce i o swojej podróży. Przychód z pokazu jest jednak bardzo mały. Bredschneider postanawia wrócić do Polski.
Jeliński i Smosarski znajdują się w trudnej sytuacji. Jak zawsze rozwiązanie pojawia się przez szczęśliwy zbieg okoliczności. W Algierze przebywał w tym cza- sie polski geolog Józef Czekalski, który musiał wynająć samochód, niezbędny do prowadzenia badań na pustyni. Po co szukać obcego samochodu, gdy ma się rodaków z Fordem T, doskonale nadającym się do tego zadania?
Skauci dobijają targu z geologiem. Czekalski z towarzyszkami i Jelińskim (Smosarski czekał w Algierze) jako kierowcą, przejechali ponad 1000 km przez pustynię. Budżet wyprawy wzbogacił się o pokaźną sumę. Harcerze ruszają dalej. Przez Oran, gdzie od skautów francuskich Jeliński otrzymuje prezent – szczeniaka o imieniu Oranek, do Fezu i Casablanki.
Za Oceanem Atlantyckim Jeliński podróżuje już sam
Ocean Atlantycki uczestnicy wyprawy przepływają na amerykańskim statku ss. Sinsinawa, docierając aż do Nowego Jorku. Jednak władze emigracyjne nie wpuszczają do Stanów Zjednoczonych Smosarskiego chorego na zaraźliwe tropikalne zapalenie spojówek. Nie pomaga interwencja polskiego ambasadora. Jeliński zostaje sam (z Orankiem). Oczywiście amerykańscy dziennikarze „rzucają się” na młodego podróżnika. „New York Times” 8 sierpnia 1927 roku zamieszcza o nim duży artykuł, a większe i mniejsze dzienniki również publikują ciekawe relacje z podróży polskich harcerzy. Jednak codzienność skrzeczy. Ford po przeprawie przez pustynię wygląda fatalnie. Farba odchodzi płatami, wszystko trzeszczy i stuka. Potrzebny jest porządny remont. Jeliński jeździ więc z miasta do miasta i przy pomocy miejscowych polonusów organizuje spotkania. Opowiada na nich o odrodzonej Polsce i pokazuje slajdy z wyprawy. Zachwyceni słuchacze odwdzięczają się dolarami wrzucanymi do skautowego kapelusza.
W Waszyngtonie Jelińskiego przyjmuje prezydent Stanów Zjednoczonych John Calvin Coolidge Jr., a w Detroit, Nowym Yorku, Toledo i Buffalo burmistrzowie miast.
Buick master six – nowy samochód Jelińskiego
Podróżnik, dzięki swojej pracy i hojności Polonii, uzbierał ponad 1000 dolarów, i zamiast remontować zdezelowanego for- da, kupił nowy samochód Buick master six i ruszył dalej.
Przez Chicago i St. Louis dotarł do Los Angeles (to tylko jakieś 6000 km…). W „mieście snów” spotkał się z gwiazdami filmowymi i dyrekcją Metro-Goldwyn-Mayer. Z San Francisco popłynął statkiem przez Hawaje (które zwiedził samochodem) do Japonii. Skauci japońscy przyjęli Jelińskiego z największymi honorami. Uczestniczył (z Orankiem) w obozie skautowym. Audiencji udzielił mu (i Orankowi) baron Shimpei Goto, były premier i minister spraw zagranicznych oraz naczelnik skautów japońskich. Przez bezdroża Japonii Jeliński przejechał ponad 1000 km: z Jokohamy przez Tokio do Nikko i Kobe. Plan dalszej podróży był następujący: statkiem do Chin, a następnie samochodem przez Chiny, Indie, Bliski Wschód, Turcję do Europy. Jednak w tym czasie w Chinach trwała wojna domowa, przejazd byłby więc bardzo ryzykowny, graniczący z szaleństwem. Jeliński zdecydował się więc na powrót do Polski, najkrótszą drogą, statkiem do Europy. W Kobe spotkał go jeszcze jeden cios. Japoński kapitan nie wpuścił na statek Oranka, który z obozu skautowego przywiózł z tuzin kleszczy. Biedny piesek został w Japonii.
SS. Kashima Maru płynął przez Szanghaj, Singapur na Ocean Indyjski. W okolicach Cejlonu wielka fala unieruchomiła jedną ze śrub okrętowych. Statek podążał powoli do Kolombo – potrzebny był dłuższy postój. Jeliński polecił rozładować swój samochód i wyruszył w dżunglę na wycieczkę. Był pierwszym Polakiem który objechał samochodem Cejlon. Po naprawach statek wyruszył w dalszy rejs, przez Kanał Sueski i Morze Śródziemne do Marsylii. W porcie na podróżnika czekali francuscy automobiliści. Jeliński w asyście około 30 samochodów wjechał do Paryża, gdzie przyjął go premier Francji Gaston Doumergue.
Z Paryża do Warszawy było już tylko 1500 kilometrów, jednak Jeliński zobowiązał się odwiedzić polskich górników w Liège, którym opowiedział o swojej wyprawie. Następnie udał się do Brukseli, gdzie spotkał się z królem Albertem I. I jeszcze jeden skok, przez Berlin (spotkanie z harcerzami polskimi) i już zawitał w Polsce!
Wyprawa była wielkim przedsięwzięciem zrodzonym z marzeń kilku młodych ludzi. Najpierw prywatnym – potem pod patronatem ZHP. Od samego początku miał to być wyczyn podjęty dla chwały i rozsławienia Polski. I to udało się doskonale. O podróży pisały polskie i zagraniczne gazety. Ukazywały się artykuły i zdjęcia podróżników z najważniejszymi postaciami tamtych czasów. Jeliński został honorowym członkiem trzydziestu dwóch zagranicznych automobilklubów, a z rąk prezydenta Mościckiego otrzymał srebrny krzyż zasługi.
Dorota i Dariusz Grochalowie
Zdjęcia: ze zbiorów rodziny Jelińskich.